Dlaczego Francja nas zawiodła, Słowacy zaatakowali Polskę bez wypowiedzenia wojny, nasza armia była nieprzygotowana a Stalin szukając w Europie antynazistowskiego sojusznika znalazł wspólny język dopiero z... Ribbentropem? Mało kto zna prawdę o tym, jak zaczęła się droga do Powstania Warszawskiego, przerabiania naszych ludzi na mydło i wieszania Warszawiaków na latarniach ulicznych, choć nie jest to żadną tajemnicą...

Czego zazdroszczę poległym powstańcom Warszawy i zamordowanym cywilom? Ich śmierć była tragiczna i okrutna, wielu powie (strategicznie i ekonomicznie słusznie, moralnie już nie), że bezsensowna. A ja każdemu z poległych mieszkańców walczącej Warszawy z całego serca zazdroszczę, choć nie życzyłbym nikomu z moich bliskich powtórzenia ich losu.

Przed jesienią 1939 r. Polska była wolna, choć targana jak zawsze wewnętrznymi konfliktami. Nadal działała Bereza Kartuska, w której władza sanacyjna obok ukraińskich nacjonalistów osadzała wrogich sobie działaczy politycznych (m.in. endeków, komunistów, ludowców), dziennikarzy oraz osoby uznawane za aferzystów gospodarczych. Skazanie osadzonych na nieprzerwane tortury często kończące się kalectwem i chorobami psychicznymi nie podlegało zaskarżeniu i nie było orzekane przez sądy a w trybie administracyjnym (tak też dzisiaj „sprawiedliwość” widzi pewien minister sprawiedliwości...). Ledwie rok wcześniej Marszałek Sejmu Walery Sławek grzmiał z mównicy o potrzebie egzekwowania Konstytucji w działaniu państwa i określał utworzony z inicjatywy Edwarda Rydza-Śmigłego Obóz Zjednoczenia Narodowego mianem organizacji o celach totalitarnych. Do demokratyzacji kraju, odsunięcia sanacyjnej dyktatury od władzy, realnego zacieśnienia współpracy z Francją i utworzenia antynazistowskiej koalicji państw demokratycznych nawoływali ze Szwajcarii również gen. Władysław Sikorski i Ignacy Paderewski, tworzący tam centroprawicowy Front Morges. Bezskutecznie. Sławek, wierny wykonawca brukanej przez sanację woli Józefa Piłsudskiego, życie zakończył w kwietniu, strzelając sobie w usta w godzinę śmierci marszałka.

Tymczasem rząd pogrążał się w nierealistycznej polityce zagranicznej, upatrującej bezpieczeństwa Polski w protekcji Paryża, choć jednocześnie prowadził działania sprzeczne z interesami Francuzów. W kraju ceny żywności i innych produktów pierwszej potrzeby drastycznie rosły, bowiem państwo kładło nacisk na wysoką ściągalność podatków, zwiększanie dochodów monopoli państwowych i kartelizację przemysłu, co odbywało się kosztem konsumentów i konkurencyjności dogorywającej gospodarki. Tępiono opozycję. Na krótko za kraty trafił skazany w politycznym Procesie Brzeskim lider ludowców – Wincenty Witos, który do Polski powrócił z Czechosłowacji dopiero po wkroczeniu tam nazistowskiego Wermachtu. Przebywający na wygnaniu politycy tzw. Centrolewu odmówili wcześniej odbycia orzeczonych wobec nich kar, składając oświadczenie: „Nie będziemy znowu zakładnikami dyktatury, jak w roku 1930... Kraj żąda od nas nie męczeństwa, lecz walki o usunięcie mafii, która panowanie swe ugruntowała na kłamstwie, krzywdzie i znieprawieniu charakterów. Opuściliśmy Polskę, aby dalej prowadzić walkę ze znienawidzoną dyktaturą”. Wcześniej w śledztwie, podczas tymczasowego aresztowania, opozycyjni politycy byli torturowani, bici, poniżani, pozorowano ich egzekucje. Tymczasem salon się bawił, pił, śpiewał i tańczył. Nie liczył się z nikim, bo nikt nie mógł mu już odebrać władzy.

Bohater Śląska, Wojciech Korfanty, bez którego ten najbogatszy region nigdy nie zostałby włączony do II Rzeczypospolitej, trafił do Twierdzy Brzeskiej, gdzie jak inni zaznał przemocy fizycznej i psychicznej. Powodu jego prześladowań upatrywano w gorliwym katolicyzmie tego starszego już powstańca stojącego na czele III Powstania Śląskiego i dawnego członka Rządu Wielkopolskiego w czasie powstania wielkopolskiego. Jeszcze w czasie I Wojny Światowej występował on w Reichstagu kategorycznie żądając przyłączenia do Polski wszystkich ziem polskich zaboru pruskiego i Górnego Śląska. Ścigany już w wolnej Polsce przez rząd sanacji musiał opuścić ojczyznę, do której nie mógł powrócić nawet na pogrzeb syna. Gdy III Rzesza wypowiedziała pakt o nieagresji, mimo ryzyka wrócił nad Wisłę by wesprzeć rodaków, lecz niezwłocznie trafił za kraty Pawiaka. Zwolniono go w przededniu wojny, by niekorzystnie dla propagandy nie umarł w więzieniu. Ostatni oddech wydał w sierpniu. Jego wątroba nosiła ślady typowe dla otrucia arszenikiem.

Niemal w pełni samodzielnie decydujący o polityce zagranicznej minister Józef Beck cały czas nieudolnie negocjował z III Rzeszą, wzmacniając tym Hitlera na arenie europejskiej i nie dostając nic w zamian, aż w końcu polski żołnierz, potępiony przez Zachód, wkroczył na Zaolzie. Ramię w ramię z nazistami dokonano rozbioru Czechosłowacji. Polski wywiad skierował również do tego kraju uzbrojone grupy dywersyjne, wspierane przez warszawskich członków ONR. Efektem późniejszej tzw. operacji Łom było kilkadziesiąt potyczek, ponad 20 zabójstw, kilkanaście wysadzonych mostów oraz uprowadzenie licznych obywateli czechosłowackich. Nie można było znaleźć na to gorszej chwili. Wcześniej już kilkukrotnie Beck dawał na arenie międzynarodowej powody do uznawania Polski za cichego sojusznika Hitlera. Gdy wojska III Rzeszy wkroczyły do zdemilitaryzowanej Nadrenii, czym złamano Traktat Wersalski, minister nie uznała tego zdarzenia za powód do wsparcia sojuszniczej Francji. Milcząco zaakceptował anschluss Austrii. Również to Beck zdecydował, że Polska jako pierwsza, wbrew stanowisku Ligi Narodów, zniesie sankcje gospodarcze nałożone na faszystowskie Włochy za inwazję na Etiopię. Jednocześnie nieszczerze deklarował brak możliwości naruszenia terytorium Czechosłowacji i odmawiał zawarcia antynazistowskiego porozumienia z ZSRR. Wszyscy Polacy wiedzieli wtedy, że nie oddamy nawet guzika, jesteśmy silni, zwarci i gotowi... Byliśmy wolni. Wschodzące mocarstwo w sercu Europy, za którego plecami stał Paryż i Londyn (skądś to znamy?). I w końcu nastał wrzesień...

Domki z kart mają to do siebie, że ich upadek jest zawsze kwestią jedynie krótkich chwil. Warszawę zalał terror. Uliczne łapanki. Publiczne rozstrzelania i wieszania Polaków oraz Żydów. Zamykanie ludzi w gettach, następnie palonych i równanych z ziemią. Pawiak i jego kobiecy oddział Serbia. Bicie aż do śmierci w siedzibie GESTAPO przy al. Szucha. Łamanie kości, wybijanie oczu i zębów, okaleczanie genitaliów, topienie, palenie ogniem, często na oczach rodzin ofiar, w tym ich małych dzieci. Przerabianie ludzi na mydło. Pociągi pełne cywilów zmierzające wprost do komór gazowych. Palmiry. Codzienna grabież, upokarzanie, odzieranie z człowieczeństwa, niewolnictwo. A w końcu masowa eksterminacja – tysiące zabijanych każdego dnia, kamienica po kamienicy, mieszkanie po mieszkaniu, rodzina po rodzinie. Rasa panów „sprawiedliwym” butem rozgniatała pluskwy „podludzi”. Nie trzeba mówić więcej. 5 lat później wybiła godzina, która wybić musiała, bez względu na jej cenę. Tego wymagała sprawiedliwość, honor, godność, odpowiedzialność za zabitych krewnych i przyjaciół, za historię, za człowieczeństwo. Nie mogło być inaczej. Samobójcza śmierć wcale nie była wolnym wyborem, tylko koniecznością.

Ludzie polegli w trakcie 63 dni chwały, a także zamordowani w chwilę potem po drodze do Pruszkowa lub w obozach zagłady, mieli w tym wszystkim niesamowitą siłę moralną i komfort psychiczny, których my dzisiaj nie mamy. Mieli jedność, świadomość tego kto jest tym dobrym a kto złym. Granica była oczywista, namacalna, wiadoma wszystkim – od małych dzieci po starców, od biednych po bogatych. Nie było „naszych” i „waszych”, nareszcie. Po raz pierwszy w historii. Tego jednego im zazdroszczę.

Dziś już nikt o tym nie pamięta. Znowu jest tu i teraz, jest „moja” kieszeń i „Twoja” wina. Czy naprawdę znów musimy zostać wymordowani, zniszczeni, upokorzeni i biologicznie masowo eksterminowani aby dostrzec to, że wszyscy jesteśmy Polakami, wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy z nas zasługuje na spokój, chleb, dach nad głową i wolność od przemocy, pogardy oraz ucisku? Nie ma znaczenia kim jesteś, nikt nie ma prawa Cię krzywdzić, ani Ty nie masz prawa nikogo krzywdzić. Proste, prawda? Ale jedynie w gruzach, krwi i wszechobecnym cierpieniu tamtej Warszawy ta prawda była oczywistością dla wszystkich znajdujących się w niej Polaków. I na tamtych dniach niestety się skończyło... Dzisiaj podążamy śladami Korfantego i Witosa, jutro być może Sławka. A pojutrze...? Oby nie mieszkańców Woli i Starego Miasta.


Kazimierz Turaliński

 



psychologia i społeczeństwo
psychologia i społeczeństwo
psychologia i społeczeństwo
TPL_BACKTOTOP