Media i politycy skupiają swoją uwagę na tragicznej śmierci 8-letniego Kamila z Częstochowy. Wszyscy, włącznie z ministrem Ziobrą, prześcigają się w obwinianiu sądów i krewnych chłopca za jego zabójstwo. Nikt jednak nie dostrzega, dlaczego tak naprawdę pozwolono kryminaliście znęcającemu się nad rodziną i mieszkającemu z tłumem przypadkowych ludzi na sprawowanie opieki nad małym dzieckiem i dlaczego nikt tej zbrodni nie zdołał zapobiec.
Powód tego jest niestety prosty: ponieważ w Polsce pomaganie ofiarom przemocy się nie opłaca. Osoba "wtrącająca się" w cudze sprawy nie jest traktowana jak pożądany sygnalista, lecz jak intruz i z tego powodu zbyt często jest zwalczana przez organa, które mają teoretycznie stać na straży praworządności.
6 lat temu próbowałem pomóc również 8-letniej dziewczynce imieniem Hania, której matka od 15 lat katowała jej starszą (w 2017 r. już dorosłą) siostrę i dopuściła do tego, by w dzieciństwie tą starszą siostrą "opiekował" się molestujący ją pedofil - kochanek babci. Starsza siostra w formie pisemnej (wydrukowane wiadomości przekazałem prokuraturze) żaliła mi się szczegółowo opisując to, w jaki sposób rodzice nadal się nad nią znęcają i jak martwi się o bezpieczeństwo swojej młodszej siostry, która jest świadkiem tych aktów przemocy i również bywa bita. Rzecz działa się na małych, słynących z gorliwego katolicyzmu świętokrzyskich wsiach. Z uwagi na właściwość miejscową sprawę zgłosiłem prokuraturze w Kielcach.
Czy organa ścigana pomogły siostrom? Nie. Matka była pobożną katoliczką (fanatyczną) a jej ciotka to przyjaciółka posłów PiS-u (z jednym prowadziła fundację). Postępowanie w sprawie przemocy w rodzinie bardzo szybko umorzono, a zarzuty przedstawiono wtedy... wyłącznie mi. M.in. za to, że po przedwczesnym umorzeniu dochodzenia napisałem na jego temat krytyczny artykuł, którym rzekomo naruszyłem tajemnicę tego umorzonego postępowania, do którego akt nigdy nawet nie otrzymałem wglądu. Na marginesie zaznaczyć trzeba, że każda z tych dwóch przesłanek wyklucza zaistnienie tego przestępstwa. Pominę to, że starsza siostra nieprzypadkowo skontaktowała się właśnie ze mną, ponieważ nie ma to związku ze stanem zagrożenia, w jakim znalazła się mała Hania. Jej los nikogo jednak nie obchodził, priorytetem było szybkie zamknięcie sprawy umorzeniem i przywrócenie "spokoju", który zakłóciłem.
Z zawodu jestem m.in. analitykiem kryminalnym, co pozwala mi ocenić sprawę śmierci Kamilka z perspektywy zmieniającej się na gorsze rutyny działania organów ścigania. Dawniej, jeszcze 20 lat temu, policjant był "psem gończym", który łapał trop i nie odpuszczał. Częściowo było tak z powodu "powołania", swoistej "misji" zawodowej, a częściowo z pragmatyzmu - wykrycie dużego przestępstwa było prostą ścieżką do awansu i premii. Wtedy trudno było uzyskać etat w Policji, kto nie miał "pleców" musiał się solidnie wykazywać.
A jak dziś wygląda Policja? Tysiące wolnych wakatów, w związku z czym radykalnie obniżono poprzeczkę rekrutacji. Skutki tego widział niemal każdy, kto próbował zgłosić podejrzenie np. przemocy domowej. Po wstępnym wysłuchaniu zawiadamiający często "w zaufaniu" słyszy, żeby lepiej tego nie zgłaszać na protokół, bo same kłopoty z tego będą, stracone godziny na przesłuchaniach a przecież "to i tak żadne poważne przestępstwo, po co sobie wrogów robić?". Nie są to tylko moje doświadczenia, ale w zasadzie wszystkich moich kolegów z branży - dawniej funkcjonariuszy, którzy teraz tak jak ja pracują w sektorze komercyjnym. Nie ma z kim rozmawiać o przestępstwach, nie ma prawdziwych organów ścigania - jest "urząd" i "spychologia", byleby o godz. 16 skończyć już nie służbę, a "pracę", i wrócić do domu na ulubiony serial. Dawniej to było nie do pomyślenia, "glina" był "Pitbulem". Dziś "Pan Policjant" jest "yorkiem".
Wielkiej zmianie uległy również oczekiwania zwierzchników co do kierunku aktywności policjantów. Pożądana jest kreatywność w zwalczaniu protestujących kobiet (np. wywożenie na odległe komisariaty, a tam bez powodu rozbieranie z bielizny i stanowiące synonim gwałtu upokarzające "kontrole osobiste"), pilnowanie domu na Żoliborzu albo wywlekanie w kajdankach niestanowiącego żadnego zagrożenia przedstawiciela środowisk LGBT. W taki sposób można dziś zostać dostrzeżonym i zrobić karierę. Zgodnie z konserwatywnymi wartościami dzieci, kobiety i mniejszości seksualne głosu nie mają i trzeba im o tym stale przypominać.
Przykład płynie z góry. Komendant główny wciąż popełnia karygodne błędy, np. strzela z granatnika w swoim biurze, a mimo tego nie traci stanowiska. Dlaczego? W branży mówi się, że przyczyną tego jest jego poprzednie miejsce służby. Otóż, szlify na podobnym stanowisku zdobywał w Rzeszowie w latach, w których słynni bracia R. mieli nagrywać w swoich agencjach towarzyskich m.in. prawicowych polityków oraz hierarchów kościelnych z bardzo młodymi ukraińskimi prostytutkami, z którymi stosunki seksualne wypełniały znamiona przestępstwa z art. 200 k.k. Policjant z CBŚ chroniący sutenerski proceder po zwolnieniu ze służby od razu znalazł zatrudnienie u detektywa Sz., tego samego który niedawno został aresztowany za współpracę z liderami starej tzw. Mafii Pruszkowskiej, a wcześniej dostarczał sprzęt podsłuchowy Markowi Falencie - odpowiadającemu za organizację "gangu kelnerów" i również sekretne nagrywanie w kompromitujących okolicznościach polityków Platformy Obywatelskiej oraz przedstawicieli elit biznesowych, czyli za słynną aferę podsłuchową, dzięki której politycy prawicy wygrali w 2015 r. wybory.
Te pozornie niezwiązane ze sobą sprawy ukazują prawdziwy obraz degrengolady struktur państwa. Funkcjonariusze Policji, sędziowie, urzędnicy różnych instytucji o tych faktach doskonale wiedzą, a to obniża morale. Szukając powodów pobłażliwości dla kata Kamilka dostrzec musimy ten postępujący, wszechstronny rozpad fundamentu porządku publicznego, którego nie ma czym zastąpić. Jeśli nie działają sądy i Policja, to przez sito kontroli przechodzi coraz więcej domowych katów i innych przestępców, a wśród nich również ludzi zdolnych do gwałcenia lub zabijania dzieci. Gdy wszędzie panuje bałagan, to właśnie znieczulica sprzyja jego beneficjentom. I przeciwnie: zaangażowanie społeczne szkodzi zarówno korupcji, jak i tendencjom do nadużywania władzy przez urzędników. Aktywność jednostek zaczyna być rutynowo tępiona, aby nie stała się normą społeczną. Solidarność urzędników państwowych skierowana zostaje na kata, nie na jego ofiarę.
Nikt nie pomógł zamordowanemu Kamilkowi, ponieważ w Polsce to się nie opłaca. Systemowo zraża się ludzi do troski o innych, co uznawane jest za "wtrącanie" w cudze sprawy i niepotrzebne "zabieranie" czasu organom ścigania, a także sądom. Po jednym telefonie biologicznego ojca lub przyrodniej siostry o zauważonych na ciele dziecka śladach po przypalaniu papierosami Policja powinna natychmiast przewieźć chłopca na obdukcję i przesłuchanie z udziałem psychologa, po czym matka i ojczym noc powinni już spędzić w areszcie. Ale dziś nikogo nic nie obchodzi, dlatego Kamilek nie żyje.
W wielu miejscach (są jeszcze chlubne wyjątki, ale coraz ich mniej) nikogo nie obchodzą dzieci, a jak sprawa trafia do prokuratora zaprzyjaźnionego ze skrajnie ortodoksyjnymi politykami to dowiadujemy się, że np. katowanie córki chłostą podczas wymuszonej na niej głośnej modlitwie "OJCZE NASZ..." nie rodzi żadnych kontrowersji i w sumie to jest chyba pożądane w państwie katolickim. Takie właśnie akty bestialstwa, opisywane w przesyłanych do mnie przez pokrzywdzoną listach, zostały uznane przez prokuraturę za nieistotne. Prokurator, który w obronie "wymiaru sprawiedliwości" stawiał mi w tej sprawie zarzuty, należy do grona bliskich znajomych wpływowych posłów prawicy.
Dzisiaj minister sprawiedliwości obwinia o zbrodnię na ośmiolatku polskie sądy - ale to on jest głównym beneficjentem ich bezwładności zbijającym kapitał polityczny na kolejnych nieudanych "reformach". Polskie sądownictwo nigdy nie było tak nieskuteczne jak obecnie, a jego wiarygodność jest podważana nawet na arenie międzynarodowej. W dojrzałej demokracji nieskuteczny minister sprawiedliwości podałby się po takiej aferze do dymisji - w Polsce bryluje w mediach jako oburzony "mściciel" małego Kamilka, tak jakby od 7 lat zasiadał nie w rządzie, lecz w ławach opozycji, a powinien zostać potępiony jako polityczny zwierzchnik ludzi, którzy wydali małego chłopca katu. Wydaje się, że ten polityk jako jedyny na polskiej scenie dobrze zrozumiał podstawę marketingu: "stwórz problem, a następnie rozwiązuj go własnym produktem". Uczestniczy w tworzeniu patologii a potem przed kamerami ją bohatersko zwalcza...
Gdy sytuację z Kielc przedstawiłem na moim profilu na FB, napisało do mnie wiele osób, które podobnie były "zwalczane" za zwracanie uwagi na krzywdę zarówno małoletnich, jak i nieporadnych dorosłych. To nie jest odosobniony przypadek, ale coraz częściej spotykany sposób na rozwiązywanie problemów z przemocą domową - zamiatanie ich pod dywan i zniechęcanie świadków. Jeśli pozwalamy na to, by chociaż w jednostkowych przypadkach organa w taki sposób reagowały na zawiadomienia, to wysyłamy społeczeństwu wyraźny komunikat, jakie zachowania nie są pożądane. Znieczulica jest dobra, troska o innych - zła. Nikt kto o tym usłyszał nie chce się już mieszać w cudze sprawy i dlatego takich zamordowanych Kamilków będzie więcej. Nie chodzi o wywołanie chwilowego oburzenia, po którym "wszystko wróci do normy", ale o przebudowę polityki kryminalnej państwa w zakresie ochrony najmłodszych i bezbronnych oraz stających w ich obronie sygnalistów.
Na koniec mamy w Polsce systemowe przyzwolenie na przemoc domową jako "kuźnię charakteru i pokory". Dlatego dziś w wielu regionach (zwłaszcza tych tradycyjnie konserwatywnych) sygnalista nie jest chwalony - jest problemem, który należy zwalczyć, który chce "zburzyć" stary porządek, ten który "działał" od dziada-pradziada. Ten kto ujawnia to, co się dzieje w rodzinie, w zamkniętych czterech ścianach, traktowany jest jak zdrajca, bo powinno się trzymać język za zębami. To samo dotyczy sąsiadów - ich wtrącanie się w sprawy rodzinne uznawane jest za odpowiednik komunistycznego konfidenta. Dlatego dla polskich konserwatywnych polityków Niemcy, Holandia czy Szwecja są ideowym wrogiem, ponieważ tam takiej tolerancji dla przemocy nie ma, wymagana jest pełna transparentność a na każdy sygnał o zagrożeniu trzeba reagować bezwzględnie i nie ma tam znaczenia, czy rodzina jest znana lokalnemu proboszczowi albo czy ciotka zna posła. Jeśli zna - to tym gorzej dla polityka, ponieważ za firmowanie swoimi wpływami przemocy wobec dziecka lub innej nieporadnej osoby taki ktoś kończy w niesławie karierę. W Polsce zostaje ministrem. Być może kiedyś nawet sprawiedliwości.
Dziś ośmioletni Kamilek śpi już w grobie. Miał pecha, był zbyt mały aby oddać cios lub wyemigrować. W Szwecji ani w Niemczech taka okrutna śmierć raczej by go nie spotkała - to właśnie przed tym "zgniłym, zdemoralizowanym Zachodem" Zbigniew Ziobro tak zajadle Kamilka bronił. I obronił. Niestety.
Kazimierz Turaliński