Wykorzystanie seksualne dziecka jest niewyobrażalną krzywdą i potrzebuje ono specjalistycznej pomocy. Ale, także po to, by chronić dzieci, trzeba zająć się leczeniem osób z zaburzeniami preferencji seksualnych, również tych, którzy czynu pedofilnego (jeszcze?) nie popełnili. Dr Sławomir Jakima, psychiatra i seksuolog mówi, że w praktyce na razie to jedynie postulat ekspertów. A – jak pokazują przykłady innych krajów - możliwości terapeutyczne są. U nas brakuje systemu.

Beata Igielska: Zacznijmy trochę kontrowersyjnie. Nie wszystkie matki mają prawidłową relację, szczególnie z synem. Jakie to może mieć konsekwencje w przyszłości? Chodzi o kształtowanie wzorca zachowań seksualnych, ale też w nieprawidłowej relacji może dochodzić do przemocy seksualnej?

Dr Sławomir Jakima: Takie zjawisko nazywa się seksualizacją dziecka. Pewne zachowania, czynności, treści seksualne są nieodpowiednie dla dzieci z racji wieku i innego spojrzenia na świat. Później, jako dorośli, mogą mieć problemy seksualne. Do zachowań seksualizujących należy np. seks przy dziecku, chodzenie przy nim nago (tu nie mówię o naturalistach traktujących nagość jako pewną formę życia). To także brak respektowania intymności dziecka: wchodzenie do łazienki, gdy kąpie się dwunastolatka; mycie dzieci starszych. 

Oglądanie pornografii lub ostrych treści erotycznych przez dzieci też jest seksualizacją. Kodeks karny mówi: „każda inna czynność seksualna”. Jeśli zatem ojciec z synem przed piętnastym rokiem życia ogląda film pornograficzny czy daje dziecku w wieku 7, 8 lat wibrator do ręki, jest to przestępstwem. Do piętnastego roku życia dziecko musi być chronione przed nieprawidłową seksualizacją.

Dobrze byłoby, gdyby była edukacja seksualna. Wytyczne WHO w tym względzie wcale nie są straszne, jak chcieliby to niektórzy widzieć. Są to dobrze przemyślane porady czy wskazówki dostosowane do pewnych zachowań seksualnych wobec dzieci w zależności od wieku. Np. małe dzieci w wieku przedszkolnym dobrze jest uczyć, co to jest zły dotyk. Dziecko powinno mieć edukację odpowiednią do jego wieku, bo jej brak później może mieć poważne skutki.

BI: Dziś oglądanie pornografii przez dzieci nie jest żadnym problemem, parę klików w komórce i jest. Zresztą pokazują to badania - nawet siedmiolatki oglądają.

SJ: Prowadzę terapię osób uzależnionych od seksu i widzę, jakie to ma zgubne skutki. Jeśli od 9. roku życia dzieci oglądają pornografię, potem dochodzi masturbacja, potem w wieku 30, 40 lat cały czas oglądają pornografię. Mają to „wklepane” w głowę, nie odróżniają seksu od miłości i bliskości. Część tych dzieci w wieku dojrzewania i późniejszym może być bardzo skupiona na samej czynności seksualnej, nie oddziela seksu od bliskości. To właśnie jest istota seksoholizmu  - zlanie się seksu z emocjami, z bliskością. A seks jest, owszem, bliskością, ale nie jest związany wyłącznie z czynnością.

BI: A czy taka seksualizacja dzieci ma przełożenie na zachowania pedofilskie czy nie?

SJ: Nie. Wokół pedofilii jest bardzo dużo mitów, emocji. Pedofilia to w skrócie zaburzenie preferencji, czyli parafilia, „para” oznacza „obok”, filia – „miłość”. Szerszym terminem społeczno-kulturowym jest dewiacja, stary termin „de” i „via” (inna droga). Parafilia jest sklasyfikowana w klasyfikacji chorób, a pedofilia wchodzi w zakres parafilii. Są to zaburzenia preferencji seksualnych. Po pewnym czasie takie zaburzenia mogą stać się jedynymi lub najbardziej preferowanymi.

W parafiliach problemem jest przekroczenie granic, czyli brak zgody drugiej strony. Pedofilia to seksualne preferowanie osób z budową ciała dziecka. Podnieca bezradność dziecka i to, jak się ono rusza, pewne elementy jego wyglądu.

Amerykańska klasyfikacja DSM 5 mówi o pedofilii jako preferencji i o zachowaniach pedofilnych. Przy czym sama preferencja pedofilii bez aktywności nie jest karana. Preferencja dotyczy osób, które nie chcą mieć kontaktu seksualnego z dzieckiem. One w pewnym sensie cierpią, jakkolwiek to dziwnie brzmi. Nie chcą dokonać czynu pedofilnego, dlatego mają kłopot.

Natomiast zachowania pedofilne dotyczą osób, które realizują swój pociąg do dzieci. Tu znów są dwa terminy: „preferencyjny czyn pedofilny” – dotyczy osób, u których stwierdza się preferencje, lub „zastępczy czyn” - to sytuacja, kiedy doszło do kontaktu z osobą poniżej 15. roku życia, ale pociąg do dzieci nie jest preferencją główną, do przestępstwa doszło na przykład po alkoholu (co nie zwalnia z odpowiedzialności karnej – przyp. red.).

W większości przypadków osoba z preferencją pedofilską nie przejawia „ostrych” zachowań, jak np. mocne uszkodzenie ciała. Robi to ok. 7-10 proc. Większość pedofili jest tzw. uwodzących, czyli w różny sposób zdobywają zaufanie dziecka. Dla dziecka taki kontakt zawsze jest traumą. 80 proc. osób, które molestują dziecko, jest mu znana: wujek, sąsiad, tatuś itd.

Z wykładu dr. Sławomira Jakimy podczas Kongresu Psychiatrii Sądowej w Łodzi:

  • duża grupa pedofili to ofiary brutalnej przemocy seksualnej w dzieciństwie.
  • 40 proc. ma zaburzenia osobowości.
  • 65 proc. jest uzależnionych od substancji psychoaktywnych.
  • 40 proc. ma niskie IQ.
  • 8 proc. ma upośledzenie umysłowe.

BI: A gdyby tak część pedofili preferencyjnych objąć odpowiednią terapią, to pewnie w przyszłości nie musieliby być izolowani? Polskie wyobrażenie pedofila: ten, który siedzi w Gostyninie w ośrodku o specjalnym rygorze.

SJ: Rzeczywiście, mamy problem. W czasie ostatniego Kongresu Psychiatrii Sądowej w Łodzi jedna z prelegentek, Justyna Kotowska z Państwowej Komisji ds. Pedofilii mówiła o braku pomocy osobom, które mają taką preferencję, ale nie dokonali jeszcze czynów i nie chcą tego zrobić (stworzenie systemu leczenia osób z zaburzeniami preferencji znalazło się wśród rekomendacji Komisji - przyp. red.). Czasem jest to trochę silniejsze, a takie osoby w polskich warunkach mają małe szanse na terapię. W ogóle w Polsce pedofil ma niewielkie szanse na resocjalizację. W większości województw nie ma miejsca, gdzie osoba, której sąd nakazał leczenie ambulatoryjne, może je uzyskać na NFZ. Są pojedyncze ośrodki w Warszawie czy Łodzi, ale ile one osób mogą przyjąć? Na podstawie ustawy z 2013 r. osoby skazane za przestępstwa przeciwko wolności seksualnej teoretycznie powinny być objęte leczeniem w zakładzie karnym w oddziałach terapeutycznych. Sześć miesięcy przed zakończeniem odbywania kary te osoby powinny być na wniosek dyrektora zakładu karnego zbadane przez biegłego. 

BI: Kto jest biegłym?

SJ: Tu jest ogromny problem. Określa on prawdopodobieństwo popełnienia ponownie czynu pedofilnego jako wysokie lub bardzo wysokie - słowo „bardzo” zmienia wszystko. Sąd cywilny kieruje albo na leczenie w trybie ambulatoryjnym albo do szpitala psychiatrycznego, do oddziałów o wzmocnionym zabezpieczeniu, posiadających oddziały terapeutyczne. Jeśli jest wskazanie do leczenia ambulatoryjnego, osadzony wychodzi z więzienia i powinien podjąć terapię, a sąd powinien wskazać gdzie. Na 16 województw jest niewiele miejsc, gdzie prowadzona jest taka terapia. Jeśli taka osoba jest np. ze wsi, wraca do siebie z piętnem, jest wśród swoich „skasowana”, wszyscy się jej boją i ma „podjąć terapię”. Nie ma dojazdu, pieniędzy, więc emocje narastają, a takie wzmożenie emocjonalne to duży przyczynek do możliwości popełnienia kolejnego przestępstwa. Natomiast ci skierowani do oddziałów psychiatrycznych o wzmocnionym zabezpieczeniu, wchodzą „w drugi system kary”: jest drut kolczasty, zakaz wychodzenia itd. Zaczynają więc myśleć: „Ja może nigdy stąd nie wyjdę”. Zmienia się ich status: był osadzonym w zakładzie karnym, teraz jest pacjentem na podstawie ustawy o zdrowiu psychicznym.

BI: Jakie tu pojawia się niebezpieczeństwo?

SJ: Większość pacjentów nie chce podjąć terapii. Mają dwa silne mechanizmy obronne: zaprzeczanie i racjonalizacja. Proszę uwierzyć: ci ludzie są przekonani, że nie robią krzywdy dzieciom.

BI: Zniekształcenia poznawcze?

SJ: Też, ale głównie cały system zaprzeczania i iluzji. W terapii dodają słowo „nie”: nie krzywdzę dziecka, nie sprowokowałem sam. „Gdyby bratanica nie usiadła mi na kolanach w czasie komunii, to bym jej nie ruszył, ona mnie sprowokowała”, „Żona powiedziała, że córka ma miesiączkę i już jest małą kobietką, więc powiedziała mi, że córka już nie jest dzieckiem”. Coś, co dla kogoś z zewnątrz jest niewiarygodne, tak właśnie wygląda u tych ludzi. Nie chcą terapii. 

A wracając do pedofila w szpitalu: co sześć miesięcy jest opiniowanie, jaki jest stan pedofila, czy może wyjść czy nie. Do tych ludzi dociera, że może nigdy nie wyjdą. Odsiedzieli swoje 20 lat, a teraz będą tu siedzieć. W zakładzie karnym przynajmniej mają jakiś porządek, wiedzą co i jak i kiedy wyjdą. Tu nie ma jasności.

BI: Inna sprawa, który biegły podpisze się, że pedofil może wyjść, bo nie sprawia zagrożenia?

SJ: No właśnie. Pojawia się bunt, złość. 

BI: Na czym polega leczenie?

SJ: Na uzmysłowieniu im, poznaniu przez nich swojego cyklu dewiacyjnego, czyli modelu postępowania.

BI: A co to takiego cykl dewiacyjny?

SJ: Pewien powtarzalny sposób zachowań. Każdy z pedofili ma trochę inny. Najpierw pojawiają się bardzo silne fantazje związane z dzieckiem, podniecenie. Masturbacja nie zawsze je zmniejsza. Później zaczyna być poszukiwanie zrealizowania fantazji – to jest bardzo, bardzo silne, trudne do kontroli. Parafilie przypominają formę uzależnienia poprzez utratę kontroli. Taki pedofil wtedy wychodzi na zewnątrz i zaczyna się od pozornie banalnej decyzji: jeśli dotychczas przechodził przez główną ulicę, teraz przejdzie obok szkoły lub przez park. Trzeci etap cyklu dewiacyjnego: pedofil idzie pod szkołę i następuje wybór celu. Patrzy, jak dziewczynka z tornistrem wychodzi ze szkoły, idzie za nią, patrzy, gdzie mieszka - czasem dzieci chodzą same do szkoły, bo mają blisko. Jeszcze tego samego dnia lub następnego, a wszystko dzieje się przy ogromnym napięciu seksualnym, może poprosić dziecko o wpuszczenie do domu. Dziewięciolatek często nie odmówi dorosłemu. Na tym etapie cyklu dochodzi do ataku. A po nim jest zapewnienie sobie zachowania tajemnicy poprzez zagrożenie: „Zabiję ci mamę”; albo stworzenie wspólnej tajemnicy: „Nie mów tego mamie, bo pójdę do więzienia, nie mów tego mamie, niech to będzie nasza słodka tajemnica”. Potem u niewielkiej części pedofili pojawiają się wyrzuty sumienia, u większości – jedynie lęk przed złapaniem i lekkie zaburzenia depresyjne. I tak do następnego cyklu.

Pacjent musi poznać dokładnie, jak to robił i na terapii grupowej poznać cykle innych pedofili i przyjąć generalne założenie: jak już się zacznie, to tego nie zatrzyma. Terapia uczy nie tyle, że masz kochać dzieci i współczuć im, ponieważ bardzo wiele z tych ludzi ma poważne zaburzenia osobowości – socjopaci, psychopaci – oni w terapii mają nauczyć się tzw. modelu dobrego życia: po prostu nie opłaca ci się to, człowieku. 

BI: Praca z takimi ludźmi musi być potwornie trudna.

SJ: Tak, bo jest ten mocny system iluzji mówiący, że nic się nie dzieje, w dodatku część osób ma zaburzenia osobowości bądź uzależnienia, część jest na pograniczu upośledzenia. Cykl jest bardzo trudny dla pacjentów. Pedofil ma się nauczyć, co zrobić, kiedy go nachodzi cykl, ma wiedzieć, kiedy się zatrzymać, poprosić o pomoc i przyjąć odpowiedzialność za swoje czyny. Terapia nie zwalnia z odpowiedzialności, wzmacnia ją. 

Najgorszym problemem jest kompletna nieznajomość tego tematu, szczególne przez osoby, które mają się nim zajmować: prawnicy, ministerstwo sprawiedliwości, które nie słucha fachowców. Nieszczęściem jest też wykorzystywanie pedofilii do walki politycznej przez każdą ekipę. Większość pedofili jest uwodzących, rzadko zdarza się pedofil regresyjny, który zatrzymał się w rozwoju psychospołecznym na poziomie 12, 13 - latka. 

BI: I dla takiego 12-latek jest partnerem?

SJ: Oczywiście.

BI: Skoro nie ma systemu, więc jak to wygląda w praktyce, doktorze?

SJ: Źle. Jeśli odmówią terapii ambulatoryjnej, nie zmusi ich pani, są pacjentami. W szpitalu psychiatrycznym siedzą i może będą siedzieć na wieczność. A ci, którzy mają pójść na leczenie ambulatoryjne i nie mogą się dostać, kombinują albo znikają. Nie ma sytemu kontroli nad nimi.

BI: O jakiej skali zjawiska pedofilii w roku mówimy?

SJ: Średnio jest ponad 2 tys. osób skazanych za przestępstwa przeciwko wolności seksualnej.

BI: A kto się powinien zająć leczeniem pedofili?

SJ: Dobre pytanie: kto to umie robić? Pedofilia jest kodowana w ICD10, czyli teoretycznie każda poradnia zdrowia psychicznego ma podpisaną umowę na całość leczenia. Znam przypadki kierowania do prywatnych praktyk, gdzie lekarze nawet nie wiedzą, że dostają pedofila, bo sędzia nie wie, co zrobić, więc gdzieś wysyła. Jeśli zespół leczący jest wskazany z przypadku, nie jest przygotowany, a pedofil jest jednocześnie psychopatą, zmanipuluje go szalenie prosto. 

Zgodnie prawem Megan - to imię dziewczynki zamordowanej w USA przez pedofila - sąsiada, w Wielkiej Brytanii, w Niemczech są bardzo dobre systemy leczenia, a jakoś nie wprowadzamy ich w Polsce. Prawo Megan mówi: jak wraca osoba po odbyciu kary, w okolicy wszyscy wiedzą, kim jest. Mówią: nie pochwalamy tego, co robisz, jesteś cały czas przez nas obserwowany, ale pomożemy ci znaleźć pracę. Odsiedziałeś swoje, ale musisz chodzić na terapię. 

U nas, jak wspomniałem, w większości województw nie ma takiej możliwości. To po co mówić bzdury o zwiększaniu kar, jak nie możemy prostej sprawy załatwić?! W każdym województwie powinny być miejsca, gdzie pedofile po wyjściu z więzienia obligatoryjnie musieliby przyjeżdżać do poradni, w sposób bardzo dyskretny, gdzie byliby traktowani jak pacjenci. Jak nie przychodzą na terapię, wracają za kratki. Tak zresztą mówi kodeks karny, ale, jak wspomniałem, w Polsce pedofile znikają, nie ma sytemu kontroli nad nimi.

Dr Sławomir Jakima był prelegentem na VII Międzynarodowym Kongresie Psychiatrii Sądowej w Łodzi. Podczas Kongresu przedstawione zostały przez Błażeja Kmieciaka oraz Justynę Kotowską rekomendacje Państwowej Komisji ds. Pedofilii. Jedną z nich jest stworzenie systemu terapii pedofili - tych, którzy popełnili czyny pedofilne, i tych, którzy zdają sobie sprawę ze swoich preferencji, ale nie chcą popełnić czynów pedofilnych.


Źródło informacji: Serwis Zdrowie

 



TPL_BACKTOTOP