Kampania 1939 r., potocznie i nieściśle zwana wrześniową, należy do wydarzeń, które wywarły największy wpływ nie tylko na naszą historię, ale i na dzieje powszechne. Z perspektywy czasu wydaje się uprawnioną teza, że nad Wisłą, w ciągu niecałego roku, jaki minął od przedłożenia 24 października 1938 r. stronie polskiej żądań władz III Rzeszy do chwili, gdy 6 października następnego roku umilkły działa walczących armii, nastąpił przełom w biegu II wojny światowej.

Kierując pod adresem Polski ofertę generalnego uregulowania stosunków dwustronnych wódz narodowo-socjalistycznych Niemiec Adolf Hitler liczył bowiem, że Rzeczpospolita stanie się jego strategicznym sojusznikiem w przygotowywanej wojnie ze Związkiem Sowieckim. Najpierw miała osłonić III Rzeszę od wschodu podczas ewentualnej krótkiej kampanii przeciwko Francji. Potem, obok innych państw Europy Środkowej, najwyraźniej przewidywał dla niej w wyprawie na ZSRS rolę słabszego - na podobnych prawach jak Węgry - partnera.

Strona polska, w osobach ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, głównodowodzącego sił zbrojnych marsz. Edwarda Śmigłego-Rydza, prezydenta Ignacego Mościckiego na początku stycznia 1939 r. zdecydowanie odrzuciła propozycje niemieckie. Stojąc na stanowisku obrony podmiotowości i prowadząc w istocie politykę respektowania status quo, Rzeczpospolita nie zamierzała brać udziału w wojnie przeciw ZSRS. Nie godziła się też na wyrzeczenie się sojuszu z Francją, uznawanego za fundament bezpieczeństwa. Z zadowoleniem witała uaktywnienie się Wielkiej Brytanii, gdzie zajęcie przez Wehrmacht Czech i Moraw wywołało trzeźwiący wstrząs. Do roli symbolu polskiego sprzeciwu urósł Gdańsk.

W ostatniej dekadzie marca wątpliwości zostały rozwiane: Polacy mówili "Nie!" W tej sytuacji Hitler, działając pod presją czasu, do czego przyczyniały się m.in. trudności ekonomiczne Rzeszy oraz postępująca choroba Parkinsona, musiał gruntownie zrewidować swoje zamysły. Jak bardzo było to dlań niewygodne dowodzi fakt kilkukrotnego powracania do propozycji wysuniętych pod adresem Warszawy. Po pięciu miesiącach bezskutecznych zabiegów musiał na przełomie marca i kwietnia wydać rozkaz podjęcia przygotowań wojskowych do - nieplanowanego wcześniej - podboju Polski.

Ponieważ równocześnie Rzeczpospolita zaczęła wraz z Wielką Brytanią i Francją tworzyć koalicję mającą powstrzymać agresję III Rzeszy, Fhrer znalazł się w sytuacji przymusowej. 28 kwietnia, na forum Reichstagu, ujawnił opinii światowej stan kryzysu w stosunkach z Polską. 5 maja odpowiedział mu Beck znakomitym, oratorsko bodaj najlepszym polskim przemówieniem politycznym w historii.

Kluczowy dla strategii Hitlera "most" między Szprewą a Wisłą, po którym miały przejechać na wschód niemieckie czołgi, zaczął się palić. Dążąc za wszelką cenę do wojny Hitler potrzebował w Europie liczącego się alianta. Ponieważ faszystowskie Włochy odmówiły przystąpienia w krótkim czasie do konfliktu i same domagały się pomocy gospodarczej, pozostało mu tylko jedno wyjście - porozumienie z ZSRS. Pozwalało ono szybko rozprawić się z Polską oraz zniechęcić Wielką Brytanię i Francję do rzeczywistej konfrontacji z Niemcami. Gdyby zaś do niej doszło, nieprzebrane zasoby naturalne Związku Sowieckiego oddane do dyspozycji Berlina pozwalały wytrzymać zmagania z oboma imperiami.

Wódz komunizmu Josif Stalin, sam planujący w perspektywie paru lat podbój znacznej części kontynentu, wykorzystał sytuację. Przyjął ofertę Hitlera i na 22 miesiące stał się jego sojusznikiem. Prowadzone równolegle w Moskwie z delegacją brytyjsko-francuską rokowania o tzw. alians trójstronny miały charakter przede wszystkim pozorowany, a w małym tylko stopniu reasekuracyjny. Napotkały one zresztą na nierozwiązywalny bez pogwałcenia suwerenności Rzeczypospolitej dylemat.

Warszawa, pomna doświadczeń z XVIII wieku nie mogła zgodzić się na wejście na terytorium RP oddziałów Armii Czerwonej. Równałoby się to przecież przyzwoleniu na rozsadzenie państwa drogą bolszewizacji. Dlatego, tylko pozornie zaskakujący, wariant ugody dwóch wrogich systemów urzeczywistnił się szybko.

Uzgodniony w tajnym protokole do tzw. paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. rozbiór Polski pozwalał Związkowi Sowieckiemu nie tylko powiększyć swoje terytorium, ale przede wszystkim przesunąć na zachód pozycje wyjściowe do zamierzonego skoku (odległość z najdalej wysuniętego punktu granicznego do stolicy III Rzeszy zmalała o ok. 350 km, czyli o prawie 40 proc.). Z drugiej strony podobnie wydłużyła się minimalna odległość jaką musiała pokonać armia niemiecka w drodze do Moskwy (jak byłoby w razie przyłączenia się Polski do wyprawy na ZSRS).

Upadek Rzeczypospolitej oznaczał też likwidację zapory, która już raz - w latach 1919-20 - powstrzymała pochód komunizmu, a zarazem przesądzał o losie mniejszych państw strefy międzymorskiej. Estonia, Litwa i Łotwa zostały wkrótce zwasalizowane i anektowane, a Finlandia i Rumunia musiały oddać terytoria pograniczne (ta pierwsza po stoczeniu wojny z przeważającym nieprzyjacielem). Poza tym wszyscy Białorusini i niemal wszyscy Ukraińcy znaleźli się pod jarzmem komunizmu. Była to cena, jaką Hitler musiał zapłacić za możność rozpoczęcia konfliktu. Cena wysoka i rosnąca z każdym miesiącem.

Postawa Polski sprawiła, że szanse podboju ZSRS - głównego celu wojny - zmniejszyły się wyraźnie. Strategia Berlina zawisła w próżni. Można to uznać za pierwszy punkt zwrotny II wojny światowej w Europie. A przecież Niemcy musiały jeszcze stoczyć kampanię z "niewdzięcznym" sąsiadem.

Rozpoczęła się ona ostatecznie 1 września. O ile rozgrywka ministra Becka, prowadzona przy pełnym poparciu kierownictwa państwa i zgodna z nastrojami społeczeństwa rozbiła plany Hitlera, o tyle opór, jaki stawiło najeźdźcom Wojsko Polskie, przysporzył nieodwracalnych strat wysiłkowi wojennemu III Rzeszy. Marsz. Śmigły-Rydz przygotował armię do wojny koalicyjnej, osłaniając przy tym całość terytorium kraju. Rolą Rzeczypospolitej było przyjęcie na siebie pierwszego uderzenia i związanie większości niemieckich wojsk lądowych i lotnictwa, aby umożliwić Francji przeprowadzenie mobilizacji i koncentracji, a Wielkiej Brytanii dodatkowo przewiezienie sił ekspedycyjnych na kontynent.

Rozstrzygająca ofensywa na zachodzie, z poważnymi szansami na zwycięstwo, a tym samym klęskę nazizmu, miała rozpocząć się mniej więcej dwa tygodnie po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Londyn i Paryż, do czego doszło 3 września. Wskutek kunktatorstwa oraz dwulicowości aliantów, którzy znając treść tajnych postanowień z Moskwy nie ogłosili ich światu, a także dokonanej wreszcie 17 września napaści ZSRS na broniącą się Rzeczpospolitą (poprzedzonym japońsko-sowieckim zawieszeniem broni kończącym konflikt na terytorium Mongolii), kampania polska toczyła się w izolacji militarnej aż do końca. W trzydziestym szóstym dniu walki, pod Kockiem, złożyło broń ostatnie większe zgrupowanie WP. Toczyło ono boje, co znamienne, z oboma agresorami. Nie podpisano kapitulacji ogólnej: Polacy bili się z Niemcami nieprzerwanie przez 68 miesięcy na różnych frontach, kończąc walkę w maju 1945 r. w Wilhelmshaven, Bolonii, Berlinie i pod Pragą.

Dla III Rzeszy okupacja niemal połowy obszaru RP wymagała stacjonowania znacznych sił policyjnych i wojskowych. Dochodziła do tego konieczność osłony granicy z groźnym militarnie nowym sąsiadem. Wskutek samotnej batalii Polski, pozostawionej na pastwę agresorów, Wielka Brytania i Francja zyskały siedem-osiem miesięcy bezcennego czasu na przygotowania obronne. Poznawszy taktykę walki nieprzyjaciela mogły wykorzystać doświadczenia z pierwszego europejskiego frontu wojny. A czas bezlitośnie pracował na niekorzyść Berlina.

Między październikiem 1939 a majem 1940 r. Hitler nie przypadkiem wielokrotnie przesuwał termin ofensywy przeciw Francji. Chciał na nią uderzyć jak najwcześniej, widząc że uwikłał się z Kremlem w toksyczny alians. Tymczasem wczesna i bardzo ostra zima nie pozwoliła na to. Co więcej, Niemcy utraciły istotną część użytych w Polsce samolotów i wozów bojowych (zniszczonych i wymagających napraw). Konieczne było odtworzenie zasobów sprzętu, amunicji, bomb lotniczych i paliw. Oznaczało to, że zamierzony atak na ZSRS nie mógł się rozpocząć w 1940 r., bo najbliższa wiosna i lato musiały zostać poświęcone na opanowanie zachodniej części kontynentu.

Był to drugi punkt zwrotny rozpoczynającej się wojny. To, że Paryż i Londyn nie w pełni wykorzystały ten okupiony ofiarą Rzeczypospolitej walor, jest inną kwestią. Nieczęsto się zdarza, by słabszy partner dał silniejszemu do ręki broń o znaczeniu rozstrzygającym. Tak jednak stało się w przypadku kampanii polskiej. Oto decyzją marsz. Śmigłego-Rydza w końcu lipca 1939 r. polski wywiad wojskowy przekazał służbom specjalnym Francji i Wielkiej Brytanii "kamień filozoficzny" zbliżającej się nawałnicy - repliki niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma wraz z kompletem oprogramowania pozwalającym odczytywać depesze sztabów armii, marynarki i dowództw rozmaitych służb przeciwnika.

Opracowany przez matematyków z Uniwersytetu Poznańskiego system i zbudowane w warszawskiej wytwórni AVA urządzenia stały się kluczowym elementem decydującej dla losów konfliktu operacji "Ultra", o której znaczeniu pierwszy raz napisano dopiero 34 lata później.

Wolno to uznać za trzeci punkt zwrotny. Na tym nie koniec, bowiem 5 października mogło dojść w Polsce do jeszcze jednego wydarzenia, które odmieniłoby losy Europy. W zajętej już Warszawie Adolf Hitler odbierał wtedy defiladę zwycięstwa. Utworzona na polecenie marsz. Śmigłego-Rydza, a działająca zaledwie drugi tydzień, organizacja konspiracyjna Służba Zwycięstwu Polski postanowiła wykorzystać okazję i zabić wodza III Rzeszy. Na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich przygotowano potężny ładunek wybuchowy. Detonacja miała nastąpić w momencie, gdy po zakończeniu parady przejedzie przez to miejsce samochód Hitlera. Z nie wyjaśnionych do dziś powodów zamach się nie powiódł. Wojna potoczyła się dalej.

 

dr Marek Piotr Deszczyński
Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego

PAP - Nauka w Polsce

mjs/ ls/ krf/bsz

Źródło informacji: https://naukawpolsce.pl

 



TPL_BACKTOTOP