W czasie pandemii okresowo zamykany jest dostęp do różnych miejsc w przestrzeni publicznej, jak parki, ogrody miejskie, tereny zielone. Dla osób z problemem bezdomności oznacza to wykorzenianie z miejsc, które stanowiły dla nich namiastkę domu - mówi w rozmowie z PAP dr Małgorzata Kostrzyńska z UŁ.

O tym, jak w praktyce wygląda realizacja obostrzeń przez osoby w kryzysie bezdomności, jak zmieniła się sytuacja takich osób w ciągu minionego roku, i jak ludzie „domni” mimo wszystko mogą pomóc potrzebującym, mówi dr Małgorzata Kostrzyńska z Uniwersytetu Łódzkiego. Od lat prowadzi ona badania etnograficzne, partycypacyjne na ulicach Łodzi. Towarzyszyła m.in. mężczyznom doświadczającym bezdomności, którzy samodzielnie założyli stowarzyszenie i prowadzili hostel. Realizowała takie projekty, jak Skrzynka „Domni–Bezdomni” czy „Łódź (dla) bezdomnych". Obecnie prowadzi grant dotyczący wychodzenia z bezdomności.

PAP: Zalecenie #zostańwdomu brzmi jak żart, gdy weźmiemy pod uwagę osoby bezdomne. Czy ich sytuacja zmieniła się podczas pandemii?

Dr Małgorzata Kostrzyńska: Osoby w kryzysie bezdomności zostały tą sytuacją bardzo mocno dotknięte w swojej codzienności - na ulicach, w placówkach, hostelach. Słyszymy komunikaty #zostańwdomu... Ale oni tego domu nie mają, więc trudno mówić o tej możliwości. Dodatkowo okresowo zamykany jest dostęp do różnych miejsc w przestrzeni publicznej, jak parki, ogrody miejskie, tereny zielone. Dla tych osób oznacza to przeżycie kolejnej utraty, kolejnego wykorzeniania z miejsc, które dla nich stanowiły namiastkę domu. Udomowienie fragmentu ulicy, nawet ławki parkowej dawało poczucie bezpieczeństwa. Obecnie bezdomni są wypychani z przestrzeni publicznej w miejsca, które rzadko są odwiedzane przez innych ludzi - pustostany, węzy ciepłownicze, opuszczone altany działkowe. Zostali pozbawieni możliwości interakcji, przypominania o tym, że istnieją, że doświadczają swojego problemu. Stali się bardziej niewidzialni, niż byli dotychczas.

PAP: Także nas mniej jest w przestrzeni publicznej. Rzadziej widzimy bezdomnego, który pod dużym sklepem czy w przejściu podziemnym gra na bębnach...

MK: Owszem, nie wychodzimy na ulice podczas lockdownu. Zamknięcie galerii handlowych ograniczyło możliwość interakcji między tymi dwoma światami: osób w kryzysie i osób „domnych”. W galeriach można było doładować telefon, ogrzać się, umyć - w tych obszarach życia osoby doświadczające bezdomności zostały wykluczone. Równocześnie nasiliło się stereotypowe postrzeganie osób w kryzysie bezdomności, a za tym - stygmatyzujący sposób ich traktowania. Unikamy ich jeszcze bardziej, bo obawiamy się zakażenia i wyrażamy przekonanie, że „skoro bezdomny to i chory”. Omijamy takie osoby szerokim łukiem, gdy pojawiają się gdzieś w przestrzeni publicznej. Wysiłki licznych organizacji pracujących z osobami w kryzysie - na rzecz uświadamiania, zbliżania tych światów - zostały na skutek pandemii częściowo zaprzepaszczone.

PAP: Czy zaprzepaszczone zostały także działania praktyczne, takie jak możliwość podania potrzebującym ciepłego posiłku zimą? Jak nakarmić głodnego, skoro nie można tego zrobić w jadłodajni, a on nie może zjeść na ulicy?

MK: Wiele organizacji nie zawiesiło tej działalności na czas pandemii, ale przeformułowało zasady świadczenia tej pomocy. Wolontariusze nie zrezygnowali z relacji i nie odłożyli jej na czas po pandemii. Nie ma rzeczywiście możliwości wydania posiłku w formie takiej, jak dotychczas, gdy wszyscy mogli go razem zjeść, spędzić ze sobą czas. Jednak posiłki wydawane są na wynos, kolejki ustawiają się zgodnie z zasadami dystansu społecznego. Dodatkową trudnością w spożywaniu posiłków w przestrzeni publicznej jest obowiązek noszenia maseczek. Posiłek można spożyć w miejscu, do którego i tak zdążają osoby w kryzysie, sytuacja wymaga oddalenia się w miejsce ustronne.

PAP: A jak bezdomni mogą skorzystać z teleporad? Czy w ogóle mają szansę na pomoc medyczną?

MK: Pomoc medyczna dla osób w kryzysie bezdomności, zwłaszcza tych przebywających na ulicy, „bezdachowych”, jest bardzo utrudniona nawet w sytuacji, kiedy nie ma pandemii, a teraz jest to niemalże niewykonalne. Tylko to, co dzieje się na ulicy, pozwala im przetrwać. Akcje pomocy są realizowane przez organizacje, takie jak Uliczna Misja Medyczna w Łodzi. Młodzi ludzie, medycy, pomagają w trudnym czasie ludziom, którzy nie mają jak dostać się do lekarza. W kolejkach do takich namiotów również z zachowaniem odpowiedniej odległości ustawiają się osoby, które potrzebują pomocy medycznej. W ubiegłych latach w Łodzi jeździł specjalny autobus dla osób bezdomnych, gdzie można było ogrzać się zimą, zjeść ciepłą zupę i w końcu dojechać do noclegowni. Teraz nie ma możliwości wsiadania do tego autobusu. Ale wolontariusze wciąż jeżdżą nim po ulicach, wydają posiłki, środki higieniczne i ubrania „na wynos”. Nie można dojechać do noclegowni, ale można uzyskać informację o tym, że noclegownia wciąż przyjmuje i jak się do niej dostać.

PAP: Czy na osoby, które z powodu bezdomności nie mogą lub nie potrafią przestrzegać obostrzeń, nakładane są mandaty?

MK: Straż miejska dociera na pustostany i altany działkowe po to, żeby pomagać i uświadamiać, w jakich placówkach można otrzymać wsparcie, czasem przekazać maseczkę, a nie karać. Szczególnie w okresie zimowym, który tak trudno przetrwać. Oczywiście wiadomo, że jeśli ktoś regularnie nie przestrzega zasad, to trafi mu się mandat. Ale trzeba pamiętać, że w przypadku osób bezdomnych on niczego nie rozwiązuje - te osoby nie mają z czego opłacić swoich zobowiązań. Musimy pamiętać o warunkach higienicznych, w jakich żyją bezdomni. To warunki daleko inne niż te, jakie znamy, którzy możemy sobie te maseczki zmieniać. Do tego dochodzą możliwości finansowe, a raczej ich brak. Noszona maseczka będzie brudna, to obostrzenie w przypadku bezdomnych nie będzie realizowane regularnie. Prowizorycznie, na chwilę, możemy zaspokoić nasze sumienia myślą, że to działa. Ale to nie będzie skutkowało realizacją tego obowiązku realnie w rzeczywistości. Inaczej jest w przypadku osób w kryzysie, przebywających w placówkach. Tam jest większy dostęp do środków ochrony osobistej.

PAP: Czy badania naukowe związane z bezdomnością mogą realnie wpłynąć na rozwiązanie tego problemu? Jakie wskazówki może dać naukowiec tym, którzy chcieliby naprawdę pomóc?

MK: Nauka daje szansę uwrażliwiania społeczeństwa, a w praktyce - pokazywania, jakie formy pomocy mogą być skuteczne, a jakie wręcz mogą szkodzić i utrwalać bezdomność. Absolutnie nieskuteczne jest dawanie pieniędzy; w takich sytuacjach najczęściej zaspokajamy swoją potrzebę poczucia się lepiej. Fakt, że "pomogliśmy", wrzucając czy dając komuś 2 zł, jedynie utrwala w osobach w kryzysie przekonanie, że nie muszą dążyć do zmian, bo "zawsze jakieś pieniądze się zdobędzie".

Dla uczestników moich badań najważniejsze jest to, że ktoś znajdzie dla nich czas, porozmawia, zapyta, czego potrzebują. Jeśli chcemy pomóc – znajdźmy w internecie placówki, organizacje, które niosą pomoc, zapiszmy na kartce ich adresy i nazwy, przekażmy tę kartkę bezdomnemu. Jeśli mamy czas, możemy pójść z taką osobą do najbliższej placówki, żeby czuła się bezpieczniej. Możemy pomóc poprzez zrobienie jej zakupów. To mówią same osoby doświadczające bezdomności. To oni są moimi przewodnikami po swojej rzeczywistości od wewnątrz. Ja ich traktuję jako ekspertów od ich własnej sytuacji życiowej, bo to oni jej doświadczają. Często „eksperci” mają bardzo mądre rozwiązania, pomysły na wychodzenie z bezdomności. Jednak pomysły systemowe są dalekie od tego, jak oni to widzą.

PAP: Bezdomni pozostają poza wieloma systemami. Jako bezrobotni mogliby być objęci ubezpieczeniem społecznym, ale jak ma to zgłosić osoba bez komputera? Pracę tracą obecnie nawet osoby w pełni wyposażone technicznie, jak szukać online pracy, gdzie jest światełko w tym tunelu?

MK: Zgłaszanie się po rozmaite świadczenia jest obecnie bardzo utrudnione, bo nawet nie ma jak naładować telefonu. Bezdomni „bezdachowi” są po prostu wyłączani z tych możliwości. Zdecydowanie lepiej pod tym względem mają osoby przebywające w ośrodkach, gdzie jest dostęp do telefonu, wody, maseczek, środków do dezynfekcji. Niestety, wiele osób w kryzysie, jeśli w ogóle pracuje, podejmuje zatrudnienie „na czarno”. Są jednak możliwości legalnej pracy i można ją znaleźć nawet w okresie pandemii.

Świat urzędników, biurokracji jest czasem przeszkodą nie do przejścia. Zdobycie, wydrukowanie skomplikowanych formularzy, wypełnienie ich. Są osoby, pracownicy socjalni, którzy w tym pomagają. Światełko w tunelu to współpraca różnych organizacji, które nie zaprzestały swoich działań w okresie pandemii. Pracownicy socjalni, streetworkerzy, wolontariusze, instytucje samorządowe tworzą networking. W Łodzi powstaje właśnie rada, która ma systemowo rozwiązywać problem bezdomności. To jest możliwe.

 

PAP - Nauka w Polsce, Karolina Duszczyk

 

kol/ zan/

Źródło informacji: Nauka w Polsce

 



TPL_BACKTOTOP