Projektowane dalsze zmiany w sądownictwie już na obecnym etapie gwarantują pogłębienie konfliktu Polski z Unią Europejską, lecz nie wszystkie z nich należy krytykować. Zmiany zachodzące w otaczającym nas świecie wymuszają odejście od pewnych konserwatywnych rozwiązań.

W pierwszej kolejności krytyka. Zgodnie z zamierzeniami autorów reformy sądownictwo ma zostać "spłaszczone", sądy apelacyjne faktycznie przestaną istnieć, ciężar całej struktury zostanie przeniesiony na poziom powiatów, jednym z pomysłów jest też rozstrzyganie skarg kasacyjnych dotychczas powierzanych Sądowi Najwyższemu kompetencji sądów okręgowych. Każdy sędzia ma być równy pozostałym, nie ważne kto jest profesorem a kto magistrem, osoba rozstrzygająca od zaledwie roku sprawy rozwodowe może trafić do składu orzekającego odwołanie od skazania na dożywocie za wielokrotne zabójstwa albo w ramach sądu okręgowego do oceny skomplikowanego stanu prawnego skargi kasacyjnej, nad którym głowią się podczas akademickich dyskusji najtęższe głowy prawniczego świata. Co to oznacza w praktyce?

Jeśli odwiedzając osiedlową przychodnię usłyszymy od internisty podejrzenie niepokojącej diagnozy, swoje kroki kierujemy do specjalisty, np. neurologa lub kardiologa. Poważne problemy konsultujemy z lekarzem o możliwie największym doświadczeniu i kwalifikacjach - ordynatorami specjalistycznych oddziałów szpitalnych lub profesorami. To naturalne, katar możemy wyleczyć sami, grypę z pomocą lekarza rodzinnego, operację na otwartym sercu od której zależy nasze życie powierzamy najlepszym. Budując dom układ gniazdek konsultujemy z elektrykiem po zawodówce lub technikum, ale rozkład ścian nośnych już z inżynierem budownictwa. To naturalne - w każdym zawodzie są czynności, do których przeprowadzenia wystarczy podstawowa wiedza i takie, do których prawidłowego wykonania potrzebujemy fachowca i z doświadczeniem praktycznym i z zaawansowaną wiedzą teoretyczną.

Nowa reforma sądownictwa odrzuca ten naturalny porządek. Wraz z likwidacją trójstopniowego podziału sądów (rejonowe, okręgowe, apelacyjne) pojawić się mają dwa poziomy (rejon i region), co samo w sobie nie ma ograniczone znaczenie, każdy sędzia stanie się sędzią sądu powszechnego o takim samym statusie i uprawnionym do orzekania w sądach obu instancji. Kontrola trudniejszych spraw i kwestionowanych rozstrzygnięć przestanie należeć do prawników o (przynajmniej teoretycznie) większej wiedzy. Możliwe więc, że w pierwszej instancji orzekał będzie profesor prawa z 20-letnim doświadczeniem, a w drugiej jego wyrok skontroluje i zmieni magister, który właśnie skończył aplikację i zdobywa w zawodzie pierwsze szlify. Trudno to pochwalić. Zamiast trafić z przychodni do kardiochirurga w specjalistycznej klinice udajemy się więc do sąsiedniego gabinetu, gdzie inny początkujący internista otworzy nam klatkę piersiową i wszczepi by-passy.

Jednym z argumentów takich zmian było nierównomierne rozłożenie ilości spraw na sędziów, jako przykład padło 140 tys. spraw przypadających na sądy apelacyjne w opozycji do 14 milionów obciążających sądy rejonowe. Nie ujawniono jednak powodów takich dysproporcji. Otóż, większość odwołań od orzeczeń sądów rejonowych jest rozstrzygana przez sądy okręgowe a nie apelacyjne, zaś zaskarżenie wyroków pierwszej instancji nie jest regułą i gdy strony uznają rozstrzygnięcie za satysfakcjonujący rezygnują z dalszego procedowania. Sądy apelacyjne weryfikują sprawy cięższe gatunkowo, w których pierwszą instancją były sądy okręgowe. Dotyczy to m.in. bulwersujących zbrodni i sporów o dużej wartości, których siłą rzeczy jest dużo mniej od banalnych roszczeń o zaległy abonament telefoniczny czy kradzieży sklepowych i mandatów za złe parkowanie. W zamian za to od sędziów w apelacji wymaga się odpowiednio większego doświadczenia, adekwatnego do wagi powierzanych procesów.

Dlatego przytoczone przez Ministerstwo Sprawiedliwości porównanie statystycznie 1300 spraw rocznie przypadających na sędziego sądu rejonowego i 300 przypadających na sędziego sądu apelacyjnego jest tak adekwatne, jak porównanie liczby zleceń hydraulika odpowiadającego za montaż kranów w mieszkaniach i architekta projektującego cały budynek. Czysty populizm, zważywszy że w rejonie akta spraw nierzadko zamykają się na kilkunastu stronach a przewód dowodowy to przesłuchanie jednego świadka, gdy tymczasem w apelacji dokumentację dowozi się na wózki, a liczba świadków, których zeznania należy przeanalizować i ocenić, bywa nawet trzycyfrowa.

Nie wszystkie założenia reformy są jednak złe i populistyczne. Niektóre aspekty zmian zasługują na pochwałę.

Sąd od zawsze charakteryzował się pewną teatralnością. Szczególne zachowania i procedury miały wywierać presję na strony i świadków, powodować ich skruszenie i spolegliwość, a zarazem poprzez uhonorowanie ukazać wyższość składu orzekającego (sędziów) nad pospólstwem. Czynniki te wymagają osobistego stawiennictwa przed sądem, odpowiedniego pochylenia czoła i pod groźbą kar porządkowych dostosowania zachowań do etykiety. Taką formę procesu przyjęto już w starożytności, kiedy żyło się wolniej, cykl opartej na rolnictwie pracy i życia wyznaczały pory roku, ludzie byli w większości niepiśmienni, nie istniała telekomunikacja, a w zasadzie wszelkie spory rozstrzygano po sąsiedzku. Dziś świat wygląda jednak inaczej.

W epoce globalizacji standardem są procesy toczone o 1000 zł przez przedsiębiorców z Rzeszowa w Szczecinie, ludność nie jest przypisana do ziemi (chłopi) ani do majątków rodzinnych (szlachta), tylko swobodnie wyjeżdża do innych województw za pracą, a miliony Polaków wyemigrowało za granicę. W takich warunkach procesy są przewlekłe, trudno zgrać dogodne terminy rozpraw, wskutek czego rozstrzygnięcia zapadają często bez przeprowadzenia kluczowych dowodów czy wysłuchania racji strony - w końcu jej obecność często nie jest obowiązkowa, ale w praktyce nawet delegowanie adwokata nie rozwiązuje problemu, gdyż ten nie może złożyć zeznań w imieniu swojego mandanta.

Rozwiązaniem tych problemów ma być uszczuplenie teatralności rozpraw na rzecz użyteczności, czyli powszechne telekonferencje zastępujące osobiste stawiennictwo. Tę zmianę ocenić należy bardzo pozytywnie. Zwiększy ona opłacalność powództw - wykluczy konieczność ponoszenia wysokich kosztów dojazdów do odległych sądów i nie wyeliminuje strony ani świadka z normalnej pracy i życia na cały dzień poświęcony na dojazd w godzinach szczytu. Niewątpliwie to rozwiązanie przyspieszy też procesy, gdyż nawet osoba chora, jeśli jej stan na to pozwala, będzie mogła poprzez smartphone'a załatwić swoją sprawę nie czekając na wyznaczenie kolejnego terminu. Rozwiąże też problemy seniorów i inwalidów, dla których przełożenie terminu rozprawy nie zmieni w żaden sposób trudności trwale utrudniających swobodne poruszanie się.

Ograniczenie bezpośredniego kontaktu ma również inne liczne zalety. Nawet przegrany proces generuje niższe koszty, gdyż okrojone o nieistniejące wydatki strony przeciwnej i świadków na dojazdy. Jest to też szczególnie ważne z uwagi na pandemię (im mniej spotkań osobistych, tym mniej okazji do transmisji wirusa) i ekologię (mniejsze zużycie paliwa na transport). Podobnie z duchem czasu podążać będzie zmiana doręczeń pism procesowych, możliwa do przeprowadzenia on-line, z pominięciem tradycyjnej poczty i konieczności zakupu znaczka oraz zużywania papieru. To niewątpliwie dobre pomysły, które bezwzględnie powinny zostać wprowadzone.


Kazimierz Turaliński

 



TPL_BACKTOTOP