Zawsze byłem wielkim zwolennikiem kary śmierci, ale jednocześnie uważam że absolutnie nie powinna być ona stosowana ani nawet obecna w Kodeksie karnym. Jest sprawiedliwa w przypadku dokonanej zbrodni zabójstwa, lecz jedynie na linii ofiara-zabójca, poza tą płaszczyzną tylko niszczy praworządność i paradoksalnie sprzyja popełnianiu najcięższych zbrodni.

Przede wszystkim egzekucja pozostaje nieodwracalna - a my ludzie (sędziowie, dziennikarze, detektywi, prokuratorzy, a zwłaszcza bliscy ofiar przestępstw) jesteśmy omylni. 20 lat temu z pewnością śmierć orzeczono by wobec Tomasza Komendy niesłusznie skazanego za gwałt i zabójstwo 15-letniej dziewczynki. Ojciec 14-letniej Anaid, samobójczyni i rzekomej ofiary gwałtu ze strony wiązanego z sopocką Zatoką Sztuki Krystka, wielokrotnie ranił nożem niewinnego człowieka - na podstawie błędnych informacji uroił sobie, że to on zgwałcił jego córkę, co nie było prawdą. Mężczyzna został na resztę życia kaleką. Miał szczęście, w zamierzeniu napastnika ciosy nożem miały być śmiertelne.

W 1944 roku w USA na krześle elektrycznym zabito 14-letniego George'a Juniusa Stinney'a. Nim włączono prąd dziecko płakało, było przerażone, w dłoniach ściskało Biblię. Wyrok wykonano za zabójstwo dwóch białych dziewczynek w wieku 11 i 8 lat. George'a obciążały jedynie jego własne zeznania, które podobnie jak w przypadku Tomasza Komendy policjanci wymusili na nim torturami. Nikt nie miał wątpliwości co do jego winy - był czarnoskóry. Po latach został pośmiertnie zrehabilitowany i uznany niewinnym zbrodni, ale dzięki błędnemu wyrokowi prawdziwy morderca uniknął kary. Podobnych pomyłek sądowych było multum, co wcale nie dziwi zważywszy na to, jak funkcjonują sądy i jak niski bywa poziom merytoryczny orzeczeń. Niestety, pomimo rewolucyjnego postępu techniki kryminalistycznej nadal dopiero uczymy się korzystania z jej dobrodziejstw, a uczciwość ciągle pozostaje w sferze teorii.

Po drugie kara śmierci rani głównie osoby niewinne - rodzinę zabójcy. Śmierć trwa chwilę, ból jest stosunkowo niewielki, ale na zawsze uderza w bliskich zabitego. To oni do końca życia ponoszą główny (psychologiczny i emocjonalny) ciężar wymierzonej kary, a współczesne humanitarne prawo karne zabrania stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Nie trudno też dojść do wniosku, że o wiele bardziej uciążliwe pozostaje kilkudziesięcioletnie osadzenie w więzieniu. Czas ten pozwala na przemyślenie złego uczynku i długotrwałe ponoszenie dolegliwości jego dokonania, nie jest "drogą na skróty". Łatwiej raz zasnąć, niż przez 50 lat patrzeć na bezproduktywnie zmieniające się za oknem pory roku. Więzienie nie jest tak dużym obciążeniem dla bliskich skazanego, wiedzą że on żyje, mogą go odwiedzić, napisać do niego list czy zadzwonić. Niewinni nie cierpią, cierpi ten kto dokonał przestępstwa.

Po trzecie wizja śmierci pozbawia mordercę wszelkich skrupułów, zmniejsza lęk przed kolejnymi przestępstwami a wręcz do nich motywuje - jeśli ktoś ma pewną szubienicę, to co go powstrzyma przed dalszymi zbrodniami? Nic. Aresztowanie to koniec wszystkiego, sprawca może więc tylko zyskać strzelając do świadków i policjantów czy innych osób stojących mu na drodze do wolności, np. dysponujących potrzebnym do ucieczki środkiem transportu czy pieniędzmi.

Szczególnie negatywną, kryminogenną rolę odgrywa sankcja bezwzględnie oznaczona, czyli przypisana w Kodeksie karnym do konkretnego przestępstwa kara "sztywna", orzekana zawsze za dany czyn. Nie jest prawdą, że surowe prawo ogranicza przestępczość. W starożytności, wiekach średnich i renesansie, a także w niedawnych czasach NKWD i Gestapo egzekucje (także uliczne) stanowiły standardowe narzędzie terroru oraz wymuszania posłuszeństwa wobec władzy, co jednak nie zlikwidowało ani przestępczości kryminalnej, ani na okupowanych terenach działań niepodległościowych. Przeciwnie, radykalizowało ludzi powodując, że dużo chętniej dokonywano zabójstw, czy to odwetowych, czy też związanych z prozaiczną potrzebą likwidacji świadków dokonywanego właśnie przestępstwa, co zwiększało szansę na bezkarność, czyli na najważniejsze - pozostanie przy życiu. Następowała naturalna eskalacja przemocy. Choć wieszano za kradzież chleba czy koni, nadal kradziono chleb i konie.

Jak ujawniają oficjalne statystyki policyjne, w latach 30-tych w Polsce dokonywano rocznie około 3 tys. zabójstw przy ludności na poziomie około 33 milionów, w latach 50-tych około 800-900 (25 milionów ludzi), a w ostatniej dekadzie, pomimo rezygnacji z wcześniej chętnie orzekanej kary śmierci, liczba tego typu przestępstw rzadko przekracza 500 na 38 milionów Polaków. Jak widać na polskim przykładzie likwidacja kary ostatecznej wcale nie rozzuchwala przestępców ani nie wpływa negatywnie na bezpieczeństwo publiczne. Nie kłamią liczby powtarzane na przestrzeni wielu lat. Również odsetek zabójców-recydywistów jest znikomy. Miażdżąca większość skazańców po odbyciu wieloletniej kary pozbawienia wolności nie wraca na drogę zbrodni, lecz zakłada rodzinę i próbuje nadrobić stracony czas.

Kara śmierci przegrywa więc z humanitaryzmem, ostrożnością i logiką 3 do 1, a mimo tego połowa Polaków chciałaby jej przywrócenia. Przyczyn tego nie należy upatrywać w potrzebie chłodnej sprawiedliwości, ale w popkulturowej i zarazem romantycznej wizji "zemsty". Tymczasem jedyna osoba moralnie uprawniona do żądania jej orzeczenia i wykonania nigdy nie będzie mogła tego zrobić, ponieważ w dniu procesu swojego zabójcy będzie już od dawna martwa.


Kazimierz Turaliński

 



TPL_BACKTOTOP