Czy wypada rozpocząć słowami piosenki dla dzieci? O Afryce dzikiej? Minęło sporo czasu, a dzieci, które jej słuchały już dorosły. Asocjacje związane z tzw. Czarnym Lądem wciąż tkwią w naszych głowach. Spójrzmy jednak na Afrykę jako gospodarkę.
Wróćmy na moment do piosenki. Zespół „Fasolki” śpiewał wiele lat temu:
Są różne kontynenty,
co wiedzą podróżnicy,
lecz ten jest najciekawszy –
tam żyją ludzie dzicy.
Afryka, Afryka jest czarna i dzika,
nie musisz mieć auta, komórki i budzika.
Jednak ten „najciekawszy kontynent” jest nie tylko „dziki”. W krzyczącej opozycji do bogactwa Zachodu i przebudzenia gospodarczego Azji jest przeraźliwie ubogi. Ludzie zamieszkujący ten kontynent nie tylko nie muszą, ale naprawdę nie mają aut i budzików.
Tamtejsza bieda aż piszczy: afrykański produkt brutto z 2019 r. to 2,6 bilionów (2600 mld) dolarów. Żyje tam ponad 1,3 mld ludzi, więc na osobę przypada niecałe 2 000 dolarów. My tu w Polsce nie jesteśmy krezusami, brakuje nam tego lub owego, choć niektórzy mówią, że wszystkiego, ale u nas jest tych dolarów na głowę prawie 8 razy więcej.
Więcej niż cała Afryka wytwarza Francja z produktem w wysokości ponad 2700 mld dolarów w 2019 roku. Obraz staje się jeszcze bardziej ponury, jeśli wyjąć poza nawias Nigerię z jej wielką ropą, Republikę Południowej Afryki i Egipt. PKB Nigerii to 448 miliardów, RPA dodaje swoje 350 miliardów, a Egipt 300 mld dolarów. Te trzy „potęgi” dają razem ponad 40 proc. kontynentalnego produktu brutto. Według tego samego źródła w Banku Światowym, PKB Polski wyniosło w tym samym roku prawie 600 mld dol. Przeniesieni daleko na południe, bylibyśmy tam imperium.
Bieda naftowej potęgi
Nawet bieda dzieli się na klasy. PKB per capita w Somalii wynosi 127 dolarów, w Burundi – 260 dolarów, w Malawi 411 dolarów, a w Sudanie 440 dolarów, czyli w tym ostatnim tyle, ile u nas zapłacić trzeba za niezły smartfon. Pomijając malutką Gwineę Równikową, na której satrapię spłynęła czarna rzeka ropy (8100 dolarów PKB per capita), najlepiej radzi sobie południe Afryki. Stawkę otwiera tam fenomen, czyli Botswana (7900 dol.), dawniejszy protektorat brytyjski znany wtedy jako Beczuana, położona na północ od „mocarstwowej” RPA (6000 dol.) i na wschód od dawnej kolonii niemieckiej – Namibii (5000 dol.).
Prawie 40 lat temu rzuciło mnie na kilka tygodni do Nigerii. Podczas wielce wówczas egzotycznej podróży wziąłem m.in. udział w ceremonii wodowania pierwszego stateczku zespawanego w stoczni na Wyspie Węży (Snake Island) pod Lagos, zbudowanej przez Polaków z Navimoru. Miałem przyjemność z prezydentem Babangidą, ale ten epizod zatarł się już dawno temu w mej pamięci, w przeciwieństwie do widoku, który miałem po wychyleniu się z okna skromniutkiego hoteliku w bogatej części miasta.
Zaraz za dwumetrowym murem okalającym hotelową posesję stał betonowy „szeregowiec”. Budowla składała się z kilkunastu „segmentów”, każdy wielkości wyrośniętej psiej budy i z takim samym jak dla psów otworem wyjściowo-okiennym. W „osiedlu” mieszkała chyba setka ludzi, policzyć było trudno, bo dzieciaki nic tylko biegały w tę i z powrotem. Lata minęły, a ja wciąż widzę to jak w 4K Ultra HD. Stocznia dogorywa, a ja sądzę, że takich osiedli jest teraz w Nigerii jeszcze więcej niż wtedy.
Afryka łupem
Nie da się nie podkreślić, że historia układała się w Afryce albo źle, albo wręcz fatalnie. Przebieg zachodzącego tam procesu dziejowego był dla mieszkańców skrajnie niekorzystny. Imperium faraonów sprzed kilku tysiącleci było najbardziej spektakularnym wyjątkiem od tej reguły. Inne przykłady polityczno-ekonomicznej prosperity to w pierwszym tysiącleciu naszej ery wielkie imperium Ghany, po jego rozpadzie rozkwit imperium Mali i krótka średniowieczna potęga państwa Songhaj. Wszystkie trzy rozwinęły się w Afryce Zachodniej, na terenach tzw. Sahelu, w dorzeczu Nigru. I to z grubsza wszystko. Potem już tylko niewolnictwo, kolonializm i nieludzki wyzysk.
Za sprawą przyjaznego klimatu i dogodnej komunikacji wzdłuż bardzo długiego wybrzeża najlepiej rozwinął się południowy kraniec Afryki. Tę część kontynentu zagospodarowali po swojemu kolonizatorzy z Holandii i holenderskich terytoriów zamorskich (Burowie) oraz Brytyjczycy. Biali wzięli natychmiast rdzennych mieszkańców pod but. W 1913 r. przyjęli ustawę ziemską, zgodnie z którą czarnej ludności przypadło jedynie 7 proc. gruntów, a po 1948 r. wprowadzili okrutną, państwową segregację rasową (apartheid).
Po upadku reżimu białych prawie 30 lat temu czarnoskóra większość radzi sobie z krajem i gospodarką raczej kiepsko. Polska pognała w tym czasie do przodu, a RPA truchtała. PKB Polski liczone w dolarach według ich siły nabywczej z 2010 r. wzrosło od 1990 r. do 2019 r. prawie trzykrotnie, a w RPA zabrakło kilka procent do jego podwojenia. Daje o sobie znać wielka przepaść edukacyjna, w którą czarnoskóra część społeczeństwa spadała praktycznie przez cały wiek XX. Nie pomaga również multietniczność.
Konstytucja RPA uznaje aż 11 języków oficjalnych. Z powodu konfliktów wielka różnorodność etniczna państwa nie sprzyja procesom rozwojowym. Bardzo podobnie jest w zdecydowanej większości państw afrykańskich, których granice wytyczone zostały w wyniku arbitralnych decyzji kolonizatorów i bez brania pod uwagę struktury etnicznej i plemiennej. Sztuczny podział terytorialny to przekleństwo kontynentu targanego na tym tle waśniami, zatargami i wojnami. Wśród dziesiątków spektakularnych przykładów – wielka wojna secesyjna Biafry w Nigerii, masakra Tutsi i Hutu w Rwandzie, wojna i podział Sudanu, ciągłe jatki w Etiopii…
Najlepiej byłoby dać temu spokój i skupić się na pogoni za uciekającą resztą świata, ale czy my sami jesteśmy lepsi? Mamy za sobą dwie największe wojny świata, a europejskie „pola minowe” nadal są nierozbrojone. Przykładów aż za dużo: krwawy terror w Irlandii Płn. i Kraju Basków, Bałkany, Katalonia, Donbas, Naddniestrze… Trudno, doprawdy, dawać dobre rady i nie tracić przy tym twarzy.
Kontynent prawie bez fabryk
African Business Magazine opublikował przed rokiem listę 250 największych firm kontynentu. Dominują na niej przedsiębiorstwa południowoafrykańskie. W pierwszej pięćdziesiątce spoza RPA jest tylko 13 firm (z Nigerii, Maroka, Egiptu, Kenii, Namibii i Ghany). W świetle spuścizny ostatnich mniej więcej 150 lat supremacja RPA nie dziwi. Ważniejsza jest wykoślawiona struktura gospodarki afrykańskiej.
Afryka trzyma się ciągle motyki i łopaty. Traktory widać, ale rzadko. Udział rolnictwa z leśnictwem i rybołówstwem w światowym produkcie brutto wynosi teraz ok. 3,3 proc. Ten sam udział w Somalii wynosi aż 63 proc., w Sierra Leone – 54,3 proc., w Gwinei Bissau – 52,5 proc. W większości państw subsaharyjskich w rolnictwie powstaje ponad 20 proc. PKB. Wyjątkami są RPA i ta fascynująca Botswana, gdzie wskaźnik jest nawet niższy niż w Polsce: w obu wymienionych państwach afrykańskich po ok. 1,9 proc., u nas 2,3 proc.
Uparte przywoływanie Botswany ma uzasadnienie. Wprawdzie jej sukces gospodarczy oparty jest na wydobyciu diamentów, ale w przeciwieństwie do Nigerii obdarzonej wielką ropą, nie został roztrwoniony, a ludność skorzystała z zarobków na karatach. Jednak przemysł przetwórczy (manufacturing) i tam odgrywa małą rolę. Nie dziwi zatem, że na afrykańskiej liście Top 250 nie ma producentów dóbr przemysłowych: urządzeń, maszyn, pojazdów, AGD, itp. Największe afrykańskie przedsiębiorstwa to telekomy, kopalnie, banki, wytwórnie masowych wyrobów budowlanych (głównie cementu), sieci handlowe, firmy przetwórstwa rolno-spożywczego, w tym browary.
Mimo płaczów młodocianych „myślicieli” z wielkomiejskiego Zachodu, którym z tego podobno powodu nie starcza na ptasie mleko do pierwszego, kilka dekad globalizacji wydźwignęło miliardy Azjatów z nędzy i częściowo z biedy. Afryka nie korzysta na tym procesie, jej państwa nie mają szans na skracanie dystansu nie tylko do Zachodu, ale np. do Wietnamu, Indonezji, Bangladeszu…
Gorzej, że kilka długich dekad poszło w Afryce na marne. Harwardzki profesor Dani Rodrik stwierdził w 2015 r. (Premature Desindustrialisation, NBER), że w okresie 1975-2014 udział przetwórstwa przemysłowego (manufacturing) spadł w Afryce Subsaharyjskiej z 19 proc. do 11 proc.
Nawet bez badań do obronienia jest teza, że gros winy za to ponoszą tamtejsze kręgi polityczne, żadną miarą nie zasługujące na określanie ich elitą. Wskutek ich panowania i działań zamiast poprawy było coraz trudniej. Autorzy pracy pt. Development as Diffusion: Manufacturing Productivity and Africa’s Missing Middle wśród wielu przeszkód na drodze do rozwoju wyróżnili wysokie ceny energii, zły transport, korupcję, nadmierne i niespójne regulacje, niskie bezpieczeństwo w dosłownym znaczeniu, kłopoty z egzekwowaniem umów i niepewność polityczną. W wyniku tych okoliczności kontynent nie skorzystał także na ogromnym boomie surowcowym z wielu ostatnich lat.
Ostatnio jest nieco lepiej. Produkcja przemysłowa Afryki mierzona w cenach stałych jest wyższa o 91 proc. niż w 2000 r. Hagen Kruse z Uniwersytetu Groningen oszacował, że przez ostatnią dekadę udział zatrudnionych w przemyśle przetwórczym w Afryce Subsaharyjskiej wzrósł z 7,2 proc. do 8,4 proc. ogółu pracujących. Jednak wyzwanie staje się coraz poważniejsze. Koszty pracy w większości państw afrykańskich są wyższe niż w najbiedniejszych państwach Azji, nieliczne wyjątki to m.in. Etiopia. Ta przewaga płacowa pogarsza pozycję konkurencyjną afrykańskich producentów. Ponadto, o ile warunki nie ulegną gwałtownej zmianie, to za kilkanaście lat młodych ludzi z Afryki wkraczających w tzw. wiek produkcyjny będzie więcej niż takich samych w całym pozostałym świecie.
Zostawić samopas, czy jednak mądrze pomóc
I co z tym zrobić? Jak zapewnić Afrykanom godne życie, żeby nie wędrowali „za chlebem” m.in. do Europy? Można zostawić Afrykę samą sobie, ale świat będzie przez to coraz gorszy.
Jedną z podstaw cywilizacji jest zasada oddawania długów. Na Zachodzie rozumiemy ją w nasz specyficzny sposób – dług to sumy zapisane w księgach. Nie są zatem dla Zachodu długiem do spłacenia skutki niewolnictwa, kolonialnej grabieży i wyzysku, odarcia „dzikusów” z dziedzictwa kulturowego, chińskich wojen opiumowych, itd., itd.
Jeden z ciekawszych przykładów praktyk powodujących cofanie się w rozwoju pochodzi z Indii. W czasach przed Brytyjczykami rozwinęło się na subkontynencie tkactwo. Są badacze (Christopher Bayly) twierdzący, że tkacze z Indii cieszyli się w połowie XVIII wieku wyższym poziomem życia nich ich odpowiednicy na Wyspach Brytyjskich. Wkrótce Indie zostały jednak opanowane przez Brytyjczyków, którzy najpierw zablokowali lukratywny eksport tkanin z Indii w inne rejony Azji, a następnie zalali rynek subkontynentu wyrobami płynącymi z Anglii, redukując tamtejsze tkactwo.
Pandemia sprzyja odświeżaniu instynktów stadnych. Kilkanaście lat temu zawiązała się Grupa QUAD (Quadrilateral Security Dialogue), w której współdziałają Indie, Japonia, Australia i USA. U podłoża tego aliansu było i jest stawianie czoła Chinom. Tu jednak nie o tym, a o planie wspólnego dostarczenia do końca 2022 r. miliarda dawek szczepionek do krajów Azji. Produkcję wzięły na siebie Indie, finansowanie Japonia i USA, a logistyka przypadła Australii. Jest nadzieja, że plan się powiedzie. Na tle wyzwania w postaci biedy miliardów ludzi to inicjatywa drobna, ale warta akapitu, bowiem pokazuje właściwy kierunek.
Podobnie jak problem środowiskowo-klimatyczny, wydobycie Południa, a zwłaszcza Afryki, z biedy jest problemem globalnym, ponieważ konsekwencje raczej nieuniknionego wybuchu wskutek przeludnienia i rosnących wszędzie aspiracji rozleją się na cały świat. Mamy stan przedmonachijski: tak jak ówczesny Zachód wojny, tak my chcielibyśmy dziś uniknąć katastrofy, ale z kunktatorstwa i braków intelektualnych nie jesteśmy w stanie połączyć sił i działać.
W miejsce jałmużny – inwestycje
Podejście charytatywne mija się z celem, bowiem chodzi o trwałe wydobycie z biedy, a nie wypłatę zasiłków. Kasowanie biedy musi być potraktowane jak inwestycja w nieodległą przyszłość naszego miejsca na Ziemi. Paralela nie jest doskonała, ale chodzi o to, żeby okolica naszego ekskluzywnego osiedla była ładniejszym miastem i sielską wsią, niż terenem zakazanym i strasznym.
Afryka nie jest w stanie akumulować wystarczających kapitałów, więc jest bardzo zadłużona. Mechaniczne darowanie długów państw afrykańskich nie jest dobrym rozwiązaniem, bowiem bez uprzedniej poprawy warunków społeczno-politycznych państwa i firmy zadłużą się ponownie i równie bezsensownie zmarnotrawią nowe środki. Wstępem do nowej przyszłości może być renegocjacja zadłużenia połączona z wprowadzeniem rzeczywistej (!) kontroli wierzycielskiej inwestycji z pożyczanych kapitałów. Trąci to podejściem neokolonialnym, ale po drugiej stronie są doświadczenia z totalną klęską polityczną i zamianą demokracji w jej karykaturę.
Zmiana podejścia w relacjach finansowych to jednak tylko mała kropla, gdy potrzeby liczone są na wiadra. Konieczne są programy na podobieństwo Planu Marshalla. Naturalnym kierunkiem byłyby finansowane przez Zachód na jego wyłączny koszt inwestycje w odnawialne źródła energii według najwyższych możliwych standardów techniczno-ekonomicznych oraz w sieci energetyczne, od międzykontynentalnych do lokalnych. Energia jest podstawą jakiegokolwiek rozwoju, więc właśnie od tego trzeba zacząć. Stawianie paneli słonecznych w Niemczech, czy Szwecji ma jakiś sens, ale instalacja ich na Saharze – znacznie większy. W pierwszym etapie, tj. zanim powstałyby warunki do jej przemysłowego i rolniczego wykorzystania na miejscu, sprzedaż wielkich ilości energii do Europy (po zbudowaniu najnowocześniejszych linii przesyłania prądu stałego) byłaby istotnym źródłem przychodów z eksportu.
Drugie pole hipotetycznego programu zachodnich, bezzwrotnych, inwestycji w rugowanie afrykańskiej (i w ogóle światowej) biedy to edukacja od przedszkola po uniwersytety, w miarę potrzeby z udziałem kadr z Europy i Ameryki. Po co i dlaczego? Bez sprawnej głowy jak bez prądu – ciemno, a jak ciemno, to i biednie. Takie przedsięwzięcia byłyby równocześnie formą rekompensaty za stulecia gangsterskiej eksploatacji i praktycznego ubezwłasnowolnienia Afryki. Zachód ma na to środki. Do wydania są na początek setki miliardów, podczas gdy jedna tylko Ameryka chce po pandemii wydać na samą siebie biliony.
Nic z tych wielkich inwestycji Zachodu w Afryce zapewne nie wyjdzie, ale pisać trzeba, żeby późniejsze pokolenia nie mówiły, że wszyscy byliśmy ślepi, głusi i nie za mądrzy.