Prawdziwym bossem wołomińskich gangsterów nie był Dziad (mieszkający w Ząbkach, niedaleko wlotu na warszawską Pragę), ale starej daty recydywista, który swoją pozycję w półświatku wywalczył pięściami. Klepak, nazywany też Mańkiem, urodził się w 1947 roku, z zawodu był tokarzem.
Już w latach głębokiej komuny trudnił się włamaniami i rozbojami, za które trafił do zakładu karnego. Tam zyskał posłuch jako niepokonany w bójkach, w tym z przeważającymi liczebnie i wyposażonymi w pałki oraz sprzęt ochronny strażnikami więziennymi, którzy usiłowali go złamać tak samo jak innych grypsujących, czyli brutalnym biciem. Z więzienia wyszedł silniejszy niż kiedykolwiek.
W latach transformacji ustrojowej, tak jak inni wpływowi przestępcy, zajmował się masowym importem spirytusu. Otaczał się charakternymi ludźmi z prawobrzeżnej Warszawy, tzw. Starej Pragi, oraz z miasteczek i wsi ziemi wołomińskiej. Jego przyjacielem i stałym wspólnikiem został człowiek nr 2 w Wołominie, czyli Ludwik Adamski pseud. Lutek, którego główną zaletą był wielki talent do biznesu, przejawiający się m.in. sprawną organizacją nielegalnych rozlewni alkoholu. Przestępcy awansowali – stali się gangsterami.
Pierwsza połowa lat 90-tych to również czas kryminalnego terroru. Brutalne gangi liczyły na zastraszenie społeczeństwa i zdominowanie słabej policji. Wołomin coraz więcej pieniędzy zarabiał na egzekucji haraczów i porwaniach. Innowacją były wymuszenia zachowujące pozory pełnej legalności, zamiast kradzionej pokątnie gotówki gang miał otrzymywać legalne wpłaty od zastraszanych przedsiębiorców, teoretycznie niemożliwe do podważenia przez prokuraturę.
W tym celu Klepak nakazał podlegającemu mu człowiekowi o pseudonimach Kunta i Jogi zarejestrować agencję ochrony „Eskorta”. Miała ona przychodzić „z pomocą” terroryzowanym przez bandytów restauratorom. Tych było najwięcej na warszawskim Starym Mieście. Latem 1994 roku z trudem odbudowane po wojnie kamienice w biały dzień nawiedził tłum silnorękich kryminalistów, którzy na oczach świadków demolowali zlokalizowane tam restauracje i puby, przeganiali klientów a czasem też nie oszczędzali personelu. Przestępstwa popełnia się zwykle dyskretnie, ale w tym przypadku chodziło o demonstrację potęgi. Policja nie interweniowała, w konfrontacji siłowej patrole nie miały żadnych szans. Remedium na zagrożenia miały być odpłatne usługi „Eskorty”, która gwarantowała nietykalność.
Przedsiębiorcy okazali się twardsi od policjantów i zamiast się podporządkować – ogłosili strajk...
Czytaj resztę artykułu w naszym tematycznym serwisie kryminalnym: "Przestępczość.pl"