Komisja Europejska wpisała węgiel koksowy na listę 27 strategicznych dla UE surowców naturalnych. Większość wydobycia tego węgla w Unii przypada na Polskę. Jednocześnie pojawiają się wezwania, by zamknąć wszystkie nasze kopalnie węglowe.
Węgiel koksowy, zwany też koksującym, to – po przetworzeniu go na koks – jeden z głównych surowców w produkcji stali, której zużycie na świecie ciągle rośnie. Myśli się wprawdzie o zastąpieniu go w hutach wodorem (ze względu na walkę z globalnym ociepleniem), ale na razie jest to nieopłacalne. I nic nie wskazuje na to, by w bliskiej przyszłości stało się to opłacalne. Gdybyśmy spróbowali dziś w hutnictwie zastąpić węgiel koksowy wodorem, to stal bardzo by podrożała.
Komisja Europejska wpisała węgiel koksowy na listę 27 krytycznych (strategicznych) dla UE surowców naturalnych. Bo bez stali się nie obejdziemy, a jej produkcja to w Unii Europejskiej duża branża, zatrudniająca setki tysięcy osób.
Problem polega na tym, że w krajach UE złoża węgla kamiennego, w tym koksowego, są – poza Polską – już na wyczerpaniu. Dlatego Wspólnota musi importować z krajów trzecich większość potrzebnego jej surowca. Unijne huty stali zużywają rocznie 37 mln ton koksu, do którego wyprodukowania potrzeba 53 mln ton węgla koksowego (do wytworzenia 1 tony głównego półproduktu w hutnictwie stali, tzw. surówki hutniczej, potrzeba aż pół tony tego rodzaju węgla). Tylko 17 mln ton pochodzi z krajów UE, w tym aż 11,6 mln t z Polski, a resztę sprowadza się z Australii, USA, Kanady i Mozambiku. Co najciekawsze, nasz kraj zwiększa wydobycie węgla koksowego (ma wciąż jego duże złoża), co przyczynia się do zmniejszenia zależności UE od importu tego surowca z krajów trzecich. I od 2023 r., gdy zostaną zamknięte czeskie kopalnie koncernu OKD, Polska będzie jedynym krajem unijnym, w którym wydobywa się węgiel koksowy na znaczącą skalę.
Wydobycie tego rodzaju węgla i przetwarzanie go na koks jest wciąż bardzo zyskowną branżą i w najbliższych dekadach to się nie zmieni. Cena węgla koksowego jest dużo wyższa niż cena tzw. węgla energetycznego, trafiającego do elektrowni. Dzięki temu pensje w tej branży należą do najwyższych w Polsce, a Jastrzębie-Zdrój, w którym ma swą główną siedzibę i zakłady kontrolowana przez państwo Jastrzębska Spółka Węglowa (krajowy lider w wydobyciu węgla koksowego i produkcji koksu), jest jednym z najbogatszych polskich miast, z najwyższymi w kraju średnimi zarobkami. Jastrzębie wyprzedza pod tym względem m.in. Warszawę.
Sama JSW zatrudnia w swych czterech kopalniach i kilku koksowniach ponad 25 tys. osób. A planuje to zatrudnienie jeszcze zwiększać, bo rozwija się i dużo inwestuje, głównie właśnie w zwiększenie wydobycia węgla koksowego i produkcję koksu. Jej największą inwestycją jest obecnie budowa nowej kopalni „Bzie-Dębina”, która ma zatrudniać ponad 2 tys. osób. Jej złoża zawierają aż 184 mln ton surowca, z czego 95 proc. to węgiel koksowy typu 35, najlepszy do produkcji koksu i osiągający najwyższe ceny. Według rynkowych prognoz jego cena w najbliższych latach nie spadnie poniżej 125 dolarów za tonę – można więc założyć, że wartość złóż tylko w tej jednej kopalni wynosi, bagatela, 21,9 mld dolarów. Łącznie, złoża węgla koksowego w Polsce szacuje się na 13 mld ton. Przy cenie 125 dolarów za tonę dawałoby to 1,6 biliona dolarów. Ich rzeczywista wartość jest zapewne niższa, bo tylko część tych złóż to najwyższej jakości surowiec typu 35, jednak daje to wyobrażenie, o jaką skalę potencjalnych korzyści gospodarczych chodzi.
Trudno się dziwić, że nie tylko Jastrzębska Spółka Węglowa chce budować w Polsce nowe kopalnie węgla koksowego. Jedną z nich, w Nowej Rudzie, na Dolnym Śląsku, będzie budować australijski inwestor, Grupa Balamara. W tym mieście górnictwo węglowe to nie nowość. Węgiel wydobywano tam przez wiele lat. Gdy w 2000 r. zamknięto kopalnię, bezrobocie wzrosło do 30 proc. Nowa Ruda do dziś nie podniosła się po tym wydarzeniu. Nie zaskakuje więc, że i władze, i mieszkańcy tego miasta, bardzo kibicują budowie nowej kopalni.
Podobnie jest na Lubelszczyźnie, która ma jedne z największych złóż węgla kamiennego w Polsce, jak również złoża węgla koksowego. Na razie funkcjonuje tam tylko jedna kopalnia, Bogdanka, która dowiodła, że państwo nie musi górnictwu węglowemu pomagać, by mogło ono być dochodowe i rozwijać się. Lubelszczyzna to rolniczy region, jeden z najbiedniejszych w Polsce i w całej UE, szybko wyludniający się, bo poza Lublinem i sąsiadującym z nim Świdnikiem, dobrze zarabia się tam w zasadzie tylko w trzech firmach: wyżej wspomnianej kopalni Bogdanka, Zakładach Azotowych w Puławach i Cementowni Chełm. Ten region bardzo potrzebuje nowych zakładów przemysłowych, bo samo rolnictwo i usługi (w tym turystyka) go nie dźwigną. I wydaje się, że największą szansą na jego uprzemysłowienie jest planowana tam przez kilku dużych inwestorów (w tym zagranicznych) budowa kolejnych kopalń węgla. Inwestorzy z innych sektorów na Lubelszczyznę wciąż nie zaglądają, co jest zresztą przypadłością większości obszaru wschodniej Polski.
Trzeba w tym miejscu dodać, że produkcja stali to nie jedyne ważne zastosowanie węgla kamiennego poza energetyką – wykorzystuje się go np. jako surowiec w przemyśle chemicznym. Przyszłością wydaje się być zgazowywanie węgla, co już robią na bardzo dużą skalę Chiny i USA. Gaz wytwarzany z węgla z powodzeniem zastępuje gaz ziemny, co w przypadku Polski, w której zużycie gazu szybko rośnie, przyczyniłoby się do zmniejszenia importu tego surowca. Oznaczałoby to bardzo realne korzyści dla polskiej gospodarki, bo pieniądze, które wydalibyśmy na ów import, zostałyby w kraju. To jednak nie wszystko, bo w RPA, jeden z największych tamtejszych koncernów, firma SASOL (notowana na nowojorskiej giełdzie) produkuje z węgla na wielką skalę nie tylko półprodukty chemiczne, ale także paliwo samochodowe. W dobie wyczerpywania się tańszych w eksploatacji, płytkich złóż ropy, znaczenie węgla, jako surowca energetycznego, będzie więc raczej rosło niż malało. Bo – jak zauważa Instytut Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN w jednym ze swych opracowań – złoża węgla na świecie są wciąż bardzo pokaźne, równo rozmieszczone na wszystkich kontynentach, a dodatkowo w krajach „wolnych od konfliktów politycznych i zbrojnych”.
To m.in. z tych powodów wydobycie i zużycie węgla na świecie wciąż rośnie – mimo nieustających ataków na ten surowiec i wskazywania go jako głównego winowajcy zmian klimatycznych. To obwinianie ma niewiele wspólnego z prawdą, bo np. w krajach UE to samochody emitują (w swych spalinach) więcej dwutlenku węgla niż elektrownie węglowe. Z węgla jednak łatwiej zrobić w Unii Europejskiej „Czarnego Piotrusia”, bo większość krajów unijnych już go nie wydobywa, więc nie zależy im na utrzymaniu wydobycia i wykorzystania tego surowca.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że obecnie zdecydowana większość wydobycia węgla kamiennego w UE przypada na Polskę (inaczej jest w przypadku węgla brunatnego, którego duże złoża i wydobycie wciąż mają także m.in. Niemcy i Czechy), zaś jego złoża w naszym kraju wystarczą nam, przy obecnym poziomie wydobycia, na kolejne sto lat, a brunatnego – na jeszcze dłużej. Przeciwnicy węgla podważają te dane, twierdząc, że w Polsce starczy go na znacznie krócej. Sęk w tym, że owi „antywęglowcy” popełniają przy tym poważny błąd (świadomie lub nieświadomie), biorąc pod uwagę tylko już istniejące kopalnie i już eksploatowane złoża, a nie te, które jeszcze nie są zagospodarowane. Przeciwnicy węgla pomniejszają też – na inne sposoby – jego znaczenie dla naszej gospodarki. Pomijając choćby to, że dzięki niemu Polska jest dużo mniej zależna od importu surowców energetycznych od większości krajów unijnych.
Dotowanie górnictwa
Górnictwo węglowe było przez lata dotowane przez państwo. Ale dotyczy to tylko górnictwa węgla kamiennego, i do tego – w części. Żeby być wobec tego sektora sprawiedliwym, trzeba dodać, że trudno znaleźć w Polsce inną branżę, która byłaby obłożona tak licznymi i kosztownymi daninami podatkowymi na rzecz państwa i samorządów lokalnych. Branżę, w której ze względu na bardzo skomplikowane i długotrwałe procedury administracyjne tak utrudnione są inwestycje, szczególnie w budowę nowych kopalń. Gwoli sprawiedliwości należy też wspomnieć, że polskie górnictwo węgla kamiennego było przez wiele lat drenowane przez energetykę. Nasze elektrownie, główny odbiorca węgla w kraju, świetnie od lat 90. prosperowały, zapewniały swym pracownikom bardzo wysokie pensje. W tym samym czasie dostarczające im surowiec do produkcji prądu kopalnie przeżywały ogromne problemy finansowe. Dlaczego? Bo elektrownie były zmuszane przez państwowego regulatora do utrzymania cen energii elektrycznej na jak najniższym poziomie, ale robiły to kosztem kopalń, narzucając im swoje, niekorzystne dla górnictwa warunki. To m.in. dlatego polskie kopalnie węgla kamiennego nie mogły zapewnić sobie trwałej rentowności. Nie mogły w wystarczającym stopniu unowocześniać się, inwestować w nowe złoża, by móc zamykać te stare, które były już nierentowne.
Teraz te inwestycje utrudnia jeszcze bardziej coraz powszechniejsza niechęć do węgla, także ze strony instytucji finansowych. Niejeden polski polityk wzywa do jak najszybszego zamknięcia wszystkich kopalni węgla w naszym kraju. Problem w tym, że w Polsce udział węgla w produkcji energii elektrycznej sięga 80 proc., a energia produkowana z tego surowca jest wciąż tańsza niż w przypadku gazu czy energetyki odnawialnej. Poza tym rezygnacja z węgla wymagałaby gigantycznych inwestycji w nowe źródła energii. Reasumując, szybkie odejście od węgla oznaczałoby dla naszego kraju dużo droższy – niż obecnie – prąd.
Poza tym, biorąc pod uwagę walkę z ociepleniem klimatu, większym problemem niż produkcja prądu z węgla jest to, że energię wciąż wykorzystujemy za mało efektywnie, dużo jej marnujemy. Czy chociażby to, że coraz większa część emisji dwutlenku węgla przypada na transport lotniczy i na samochody, z których korzysta coraz więcej ludzi na świecie. W Polsce zużycie energii na 1 mieszkańca jest wciąż dużo niższe niż w krajach Europy Zachodniej. To dlatego pod względem emisji CO2 na głowę (per capita) jesteśmy dopiero na 10. miejscu w UE, a w tej kategorii (jak i pod względem całkowitej emisji) wyprzedzają nas m.in. Niemcy. Mimo że mają dużo bardziej niż Polska rozwiniętą energetykę odnawialną i dużo niższy niż my udział węgla w produkcji energii.
Niechęć do węgla, często motywowana ideologicznie, sprawia, że przyjmujemy na wiarę, iż ten surowiec nadaje się do jak najszybszego wyeliminowania. Oczywiście, z różnych przyczyn, zwłaszcza z powodu groźnych zmian klimatycznych, powinniśmy ograniczać zużycie węgla w energetyce. Ale powinniśmy to robić stopniowo i racjonalnie, oddzielając fakty od mitów.