Niedostatek wody to jedna z największych bolączek nadchodzącego stulecia. Przy tym tempie zwiększania się liczby mieszkańców Ziemi problem ten będzie przybierał na sile. I to, że prawdopodobnie nie dotknie on Europejczyków bezpośrednio, nie oznacza, że nie odczujemy skutków kryzysu dostępu do wody.

Konfliktowe sytuacje między sąsiadującymi państwami czy grupami zamieszkującymi ten sam region często traktuje się jako konflikty etniczne lub religijne i pomija, że w rzeczywistości ich przyczyną jest spór o dostęp do wody pitnej. Takich punktów zapalnych jest szczególnie wiele na południe od Sahary, czyli w regionie Sahel.

Jeśli wojny tego wieku toczyły się o ropę, to wojny następnego stulecia będą toczyły się o wodę” – powiedział Ismail Serageldin, były wiceprezes Banku Światowego. Słowa te padły w 1995 roku i nie zostały potraktowane poważnie, ale Serageldin przewidział, że najbliższe dekady i towarzyszące im zmiany klimatyczne przyniosą drastyczne zmniejszenie zasobów wody pitnej. Problem znał zresztą z własnych wieloletnich obserwacji: wychował się w Kairze, stolicy państwa, którego większość pokrywają piaski pustyni, a życie toczy się wyłącznie wzdłuż rzeki Nil.

W Egipcie 95 proc. mieszkańców żyje w dolinie Nilu, bo nigdzie indziej się nie da

Cóż z tego, że Nil to najdłuższa rzeka na świecie (choć są też argumenty przemawiające za prowadzeniem w tym zestawieniu Amazonki), skoro jest bardzo wrażliwa na temperatury i opady. Te pierwsze są bardzo wysokie, drugie – w tej części świata, bardzo niskie. Do prawidłowego rozwoju Egipt, którego populacja powiększyła się od lat 50. XX wieku do pierwszej dekady XXI wieku z 22 mln ludzi do 85 mln, potrzebuje znacznie większego dostępu do wody pitnej. Dziś 95 proc. populacji Egiptu zamieszkuje dolinę Nilu obejmującą 10 proc. terytorium tego kraju. Miasta są przeludnione (w Kairze na 1 km2 mieszka prawie 34 tysiące osób, w Warszawie – 3,5 tys.), ale trudno rozwijać osiedla poza aglomeracjami, skoro to one zapewniają najlepszy dostęp do deficytowego towaru, jakim jest woda.

Z danych Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) gromadzonych w ramach projektu AQUASTAT oraz informacji Eurostatu wynika, że na jednego mieszkańca Egiptu na rok przypada 589 m3 wody (dane AQUASTAT z 2017 roku). W tym samym roku na mieszkańca Polski przypadało 1566 m3 wody (wg danych Eurostatu i GUS), a statystyczny Europejczyk miał do dyspozycji 4560 m3 wody.

W 2015 r. egipski serwis Mada Masr, powołując się na oficjalne egipskie dane, ostrzegał, że w 2025 r. ilość wody na statystycznego mieszkańca Egiptu spadnie do ok. 500 m3. Kraje z takimi średnimi są uznawane przez ONZ za będące w stanie „absolutnego niedoboru”. Nie oznacza to, że Egipcjanie zaczną masowo umierać z pragnienia: aż 85 proc. wody w Egipcie pochłania rolnictwo. Jeśli trzeba będzie ograniczyć zużycie, to właśnie tam trzeba będzie szukać oszczędności.

Jedzenie albo woda. Tu nie ma dobrych odpowiedzi

Ten dylemat przyczyni się do niedoboru żywności i wzrostu jej cen. Kraj, w którym PKB na mieszkańca wynosi niewiele ponad 4 tys. dolarów (dla porównania – w Polsce to ponad 17 tys. dol.), nie może sobie pozwolić na kupowanie drogiej żywności. Choć na mieszkańca Egiptu przypada dużo mniej wody niż na przeciętnego Europejczyka, ten kraj i tak nie należy do najbardziej zagrożonych brakiem wody. Najbardziej zagrożony pustynnieniem jest Sahel – region na południe od Sahary. Biegnie przez całą szerokość Afryki od Senegalu, przez Mauretanię, Mali, Niger, Czad, Sudan po Erytreę. Tylko 19 proc. mieszkańców tego ostatniego kraju ma w domu dostęp do czystej wody.

Wróćmy do Nilu – rzeki, która jest dla Egiptu symbolem państwowości. Dzieci na lekcjach historii w szkole podstawowej uczą się, że „Egipt jest darem Nilu”, bo powstanie państwa nie byłoby możliwe bez tej rzeki, a już starożytni nauczyli się żyć w rytm jego wylewów. W dorzeczu Nilu znajduje się jednak aż 11 państw (poza Egiptem są to Sudan, Sudan Płd., Etiopia, Erytrea, Uganda, Kenia, Rwanda, Burundi, Tanzania i Demokratyczna Republika Kongo).

Tama Wielkiego Odrodzenia mogła doprowadzić do wypowiedzenia wojny przez Egipt

Na tle tych państw najsilniejszy jest Egipt, który rozumiejąc, o jak ważną stawkę toczy się gra, dokonuje pewnego zawłaszczenia Nilu i nie chce przyjąć do wiadomości, że inne państwa mają do jego wód równe prawa. Nie interesuje go także, że źródła rzeki znajdują się w Etiopii, więc de facto ten kraj odpowiada za 85 proc. wody w Nilu. W 2010 r. Etiopia i inne państwa górnego biegu zawarły porozumienie w sprawie zmiany podziału wód Nilu, w którym zakwestionowano prawo Egiptu i Sudanu do 90 proc. wód tej rzeki. Egipt i Sudan odrzuciły jednak te ustalenia.

Nie mogąc wypracować porozumienia, Etiopia przystąpiła w 2011 roku do budowy Tamy Wielkiego Odrodzenia (określa się go mianem GERD, co jest akronimem od angielskiej nazwy). To największa inwestycja publiczna w historii tego kraju. 20 lutego 2022 roku uroczyście ją otwarto, a premier Abiy Ahmed cieszył się z „początku nowej ery” w jego kraju. Dzięki elektrowni możliwe będzie dociągnięcie prądu do miasteczek, które do tej pory żyły w ciemności (ok. 60 proc. Etiopczyków nie ma w domach dostępu do energii elektrycznej). Tama ma także pomóc Etiopii uzyskać neutralność energetyczną i stać się eksporterem czystej energii odnawialnej.

Całemu temu „początkowi nowej ery” towarzyszyły głośne sprzeciwy Egiptu i Sudanu, które obawiały się, że wykorzystanie wody u źródeł zatrzyma jej dopływ do górnych biegów Nilu. Gdy zabiegi dyplomatyczne nie przynosiły skutku, zaczęto mówić, że budowa GERD może doprowadzić do wojny o wodę między sprzymierzonymi siłami Egiptu i Sudanu przeciw Etiopii. W 2013 r. rządzące w Egipcie Bractwo Muzułmańskie nie chciało już bawić się w rozmowy i rozważało zbombardowanie budowy GERD ale ostatecznie odstąpiło od pomysłu w obawie przed skutkami ekologicznymi.

Egipt próbował podważyć ekonomiczny sens budowy tamy

W marcu 2015 r. nastąpił, zdawałoby się, przełom: w Chartumie podpisano wspólną deklarację w sprawie rozwiązania sporu dotyczącego GERD przez przywódców Egiptu, Etiopii i Sudanu. Egipt, którym po Arabskiej Wiośnie targały różne polityczne sprzeczności, szybko jednak wycofał się ze zgody na budowę elektrowni.

Raz groził konfliktem (co biorąc pod uwagę, że dysponuje jedną z najsilniejszych armii w Afryce, a wydatki na zbrojenia 30-krotnie przekraczają budżet Etiopii na ten cel, mógłby błyskawicznie zmiażdżyć przeciwnika lub doprowadzić do wybuchu wielkiego regionalnego konfliktu), innym razem sięgał po „dobrosąsiedzką” retorykę. Przymiotnik w cudzysłowie, bo propozycja połączenia Egiptu, Sudanu i Etiopii siecią przesyłową realizowało przede wszystkim interes Egiptu, który zarabiałby na sprzedaży energii dwóm pozostałym państwom. Gdy oferta została odrzucona, Egipt zaczął sabotować pomysł Etiopii, by sprzedawać energię innym państwom w regionie i sam zaproponował im sprzedaż swojej energii w korzystnej cenie.

Prezydent USA też ostrzegał przed wojną

Konfliktu zbrojnego udało się uniknąć, choć w 2020 r. nawet ówczesny prezydent USA Donald Trump przepowiadał jego wybuch. – Egipt nie może tak funkcjonować. Skończy się na tym, że wysadzi tamę. Powiedziałem to wcześniej i mówię to głośno i wyraźnie: wysadzą tamę – mówił były prezydent Stanów Zjednoczonych.

Tak się nie stało, ale etiopska elektrownia działa dopiero od kilu miesięcy i nie sposób jeszcze ocenić jej wpływu na ekosystem Nilu i przepływ wody do państw położonych na północy. Gdyby w kolejnych latach okazało się, że Sudan i Egipt otrzymują jej mniej, powrót wojennej retoryki, gróźb i warunków nie do spełnienia jest jak najbardziej możliwy. Historia uczy, że zarzuty nie muszą być poparte faktami, czasem stanowią tylko pretekst do tego, by najechać inne państwo albo próbować coś na nim wymóc. Kolejne lata dadzą odpowiedź, czy Egipt pogodzi się z faktem, że inne państwa również mają prawo do korzystania z Nilu czy też nadal będzie rościł sobie do niego prawo, uzasadniając to swoją, liczącą kilka tysięcy lat, historią i przewagą militarną.

Niedobór wody może stać się czymś powszechnym

Według ONZ do 2050 r. nawet 5 miliardów ludzi może doświadczyć niedoborów wody. Aby kontrolować nastroje społeczne w krajach zagrożonych brakiem dostępu do wody, kilka lat temu naukowcy z sześciu organizacji opracowali system wczesnego ostrzegania, który pomaga przewidywać potencjalne konflikty na tle dostępu do niej. Finansowane przez rząd holenderski globalne narzędzie wczesnego ostrzegania dotyczące wody, pokoju i bezpieczeństwa uwzględnia czynniki środowiskowe, takie jak opady deszczu i nieurodzaju oraz czynniki polityczne, ekonomiczne i społeczne. ONZ ma nadzieję, że ta inicjatywa pozwoli przewidywać ryzyko wystąpienia gwałtownych konfliktów związanych z wodą nawet z rocznym wyprzedzeniem.

Zmiany klimatyczne będą powodowały pustynnienie kolejnych regionów Afryki, co stanie się przyczyną ruchów ludności i może wywołać kolejną falę migracji. To wręcz paradoksalne, bo Ziemia widziana z lotu ptaka to przecież wielka „kula wody”, jedynie poprzetykana lądami. Niestety, woda słodka stanowi zaledwie 3 proc. wszystkich wód na Ziemi. Aż 68 proc. tych zasobów jest uwięzione w pokrywie lodowej i lodowcach, a 31 proc. pod ziemią. Woda powierzchniowa to zalewie 0,3 proc. wody słodkiej, z której 87 proc. jest w jeziorach, 11 proc. w bagnach, a 2 proc. w rzekach. Można powiedzieć, że gra toczy się o te 0,3 proc. wody słodkiej, ale tak naprawdę to nie gra. Od tych niewielkich ilości, których przez nieodpowiedzialne zachowanie ludzi wciąż ubywa, zależy bowiem ludzkie życie.


Martyna Kośka

 

 



TPL_BACKTOTOP