Jeśli 15 października PiS uzyska najwyższy wynik w wyborach parlamentarnych (a uzyska - nawet jeśli bez samodzielnej większości), to Mateusz Morawiecki otrzyma od prezydenta Andrzeja Dudy misję utworzenia rządu. I tej misji może podołać.
Według umiarkowanych sondaży PiS może liczyć na poparcie 33,8% wyborców, druga w kolejności Koalicja Obywatelska jedynie 28,1% (w ostatnim sondażu IBRiS odpowiednio 33,9% i 27%). Trzecia droga oscyluje na granicy progu wyborczego (8% dla koalicji) uzyskując od 7,6% do 11%. Błąd statystyczny to około 3%, więc w zasadzie nie ma wątpliwości, że zwycięstwo odniesienie opcja rządowa. Wynik może być dla niej jeszcze korzystniejszy, gdyż jej wyborcy bywają niedoszacowani. Ewentualny brak większości bezwzględnej (50% posłów + 1) nie wykluczy wówczas powierzenia dotychczasowemu premierowi tworzenia nowego rządu. Mniejszym sensem byłby do tego celu wybór polityka z partii, która uzyskała poparcie o wiele mniejszej liczby wyborców.
W takim przypadku Mateusz Morawiecki albo "odwróci" pojedynczych konserwatywnych lub po prostu zachłannych posłów m.in. z PSL, PO oraz Konfederacji i w ten sposób uzyska większość w Sejmie, albo doprowadzi do rozpisania ponownych wyborów. To prawda, że w drugim podejściu do utworzenia rządu to Sejm wybiera kandydata na premiera, ale z różnych przyczyn może on nie uzyskać wymaganej przez Konstytucję większości bezwzględnej.
Przeciwko Donaldowi Tuskowi najpewniej zagłosuje wtedy cała Konfederacja, kilku posłów z innych partii opozycyjnych może z różnych przyczyn nie dotrzeć na posiedzenie Sejmu lub wstrzymać się od głosu, i tą metodą uzyskana zostanie jedynie większość zwykła, niewystarczająca do przejęcia władzy przez opozycję. Nie jest też pewne, czy Lewica oraz kandydaci Szymona Hołowni i PSL będą chętni na ślepo poprzeć lidera Platformy Obywatelskiej, w końcu nie bez powodu wcześniej nie zdołali stworzyć z nim jednej listy wyborczej.
Gdy między liderami partii opozycyjnych dojdzie do twardych negocjacji okazać się może, że już po pokonaniu Jarosława Kaczyńskiego ich priorytety ulegną zmianie i każdy będzie chciał wytargować zbyt duży kawałek rządowego tortu. W końcu dla większości z nich to ostatnia kadencja, a w kolejnych wyborach (nawet jeśli będą kandydować) to ich pozycja będzie nieporównywalnie słabsza do tej dzisiejszej, kiedy to do odsunięcia PiS-u od władzy liczy się każdy głos, a więc każdy jest bardzo drogi.
Jeśli druga próba wyłonienia większości bezwzględnej się nie powiedzie, za trzecim podejściu rząd mniejszościowy już zwykłą większością głosów (ponownie z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy) może bez większego wysiłku przypaść PiS-owi. Alternatywna opcja to rozpisanie wówczas nowych wyborów, a przed tym... wprowadzenie stanu nadzwyczajnego lub wojennego, ku czemu jest obecnie aż za dużo potencjalnych podstaw. W takim scenariuszu Polacy pójdą do urn nie wcześniej niż w 2025 r., a władzę faktycznie sprawował będzie ośrodek prezydencki i Mateusz Morawiecki.
Ogólnie, przy obecnych sondażach dających partii Prawo i Sprawiedliwość bez względu na wszystko 1 miejsce na wyborczym podium nie spodziewajmy się szybkiej zmiany władzy. Całościowy wynik wyborów oraz faktyczny podział mandatów poselskich pomiędzy opcją rządzącą a opozycję będzie miał znaczenie tylko wtedy, gdy z jakiegoś powodu Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki podejmą decyzję o rezygnacji z władzy, czego powodem może być wynik referendum.
Kazimierz Turaliński