Zniesienie w lipcu obowiązującego nad Dnieprem przez dwadzieścia lat moratorium na handel gruntami rolnymi nie spowodowało oczekiwanego przez rząd boomu.

W lipcu przestało obowiązywać na Ukrainie wprowadzone w  2001 r. moratorium na sprzedaż ziemi rolnej. A tej nad Dnieprem jest niesamowita ilość – dane rządowe mówią o 32,5 mln hektarów. W parze z ilością idzie i jakość – nasz sąsiad dysponuje aż 28 proc. światowych zasobów czarnoziemów, które zajmują ponad 40 proc. terytorium kraju.

Zmiany ustawowe, które obowiązują od 1 lipca pozwalają na kupowanie gruntów rolnych na razie wyłącznie przez osoby fizyczne, państwo i jednostki samorządu terytorialnego. Od 2024 r. takie prawo otrzymają też osoby prawne, których udziałowcami są wyłącznie obywatele Ukrainy, państwo lub samorząd. Osoby fizyczne będą co prawda mogły posiadać tyle samo gruntów co osoby prawne, czyli 10 tys. hektarów, ale do 2024 r., czyli do momentu, kiedy ziemię będą mogli kupować także ich zasobni w kapitał konkurenci, osoby fizyczne mogą być właścicielami jedynie 100 ha.

Szanse na kupno przez nie większej ilości gruntów po 2024 r. są przy tym raczej mocno iluzoryczne – bogaty konkurent posiadający osobowość prawną z łatwością przelicytuje „fizyczną” konkurencję. Nie ma też żadnych ograniczeń dotyczących powierzchni dzierżawionych gruntów stanowiących dziś podstawę działania agroholdingów kontrolujących po setki tysięcy hektarów. Właścicielami gruntów będących zabezpieczeniem kredytu w razie jego niespłacenia będą mogły być banki, jednak maksymalnie przez 2 lata. W tym czasie będą musiały znaleźć nabywcę i pozbyć się ziemi.

Od dziś nowe uwarunkowania dotyczące ziemi dają możliwość rozwijania na Ukrainie tych rodzajów produkcji rolnej, które przewidują niezbędność wielkich inwestycji w ziemię  – i pracy, i kapitału. Mając ziemię na własność, rolnik może założyć na niej sad, winnicę, nasadzenia jagód, zbudować bazę przetwórczą, przeprowadzić meliorację. Takie rodzaje wykorzystania ziemi  stworzą na wsi dodatkowe miejsca pracy, młodzi nie będą musieli wyjeżdżać do pracy do miasta, czy za granicę” – opisywał wprowadzone zmiany ukraiński minister Roman Leszczenko. Według niego „rodzimy sektor rolny ma wszystko, aby być czynnikiem wzrostu PKB kraju”.

Pędu nie ma

Ukraińskie ministerstwo rolnictwa informuje, że w pierwszych dwóch miesiącach od momentu wygaśnięcia moratorium zawarto 11 499 umów kupna sprzedaży ziemi rolnej o łącznej powierzchni 25 625 ha. To ok. 2,2 ha na transakcję i mniej niż osiem transakcji dziennie w obwodzie, czyli odpowiedniku polskiego województwa. Biorąc pod uwagę „odłożoną podaż” wynikającą z faktu, że aż przez 20 lat gruntów rolnych nie mogli sprzedawać np. mieszkańcy miast, którzy je odziedziczyli po żyjących na wsi krewnych i w rezultacie zawierali umowy, w których oddawali grunt do korzystania z zastrzeżeniem przeniesienia własności, kiedy to stanie się możliwe oraz prowadzoną przez wiele miesięcy rządową kampanię promującą sprzedaż ziemi przez jej drobnych posiadaczy, pędem do sprzedaży tych rezultatów nie da się nazwać. Ukraińcy ze swoją ziemią po prostu nie chcą się rozstawać.

Jak ocenia Denis Marczuk ze skupiającej ukraińskich farmerów Ogólnoukraińskiej Rady Rolnej, zawierane obecnie umowy to w znacznej mierze realizacja nawisu w postaci zawieranych przez dwudziestolecie obowiązywania moratorium umów przewidujących przeniesienie własności w czasie, kiedy będzie to już możliwe.

Rynek ziemi startował bez szalonego pędu, co było oczekiwane i przewidywalne, bo w czasie obowiązywania moratorium ukształtował się dość znaczny rynek dzierżawy ziemi. Właściciele działek doskonale rozumieją przewagi oddawania ziemi w dzierżawę – to i gotówka od dzierżawcy i wypłaty w naturze, kiedy otrzymują ziarno – komentował.

Nie odniosła większego skutku trwająca wiele miesięcy, finansowana przez rząd kampania zachęcająca drobnych posiadaczy do sprzedaży należących do nich gruntów. Mimo że z odbiorników telewizyjnych i radiowych po kilkanaście razy dziennie słyszeli opowieści o korzyściach płynących ze sprzedaży, finalnie okazało się, że Ukraińcy do ziemi przywiązani są w sposób rzeczywiśsty, a nie tylko werbalnie. Badania opinii publicznej prowadzone przez renomowane ośrodki socjologiczne od wielu lat pokazywały zdecydowanie negatywny stosunek Ukraińców do traktowania ziemi rolnej jak towaru – potwierdziło to najnowsze badanie z czerwca tego roku przeprowadzone przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii, w którym aż 71,7% Ukraińców popiera ideę przeprowadzenia referendum w sprawie zakazu sprzedaży ziemi rolnej, a zamiar głosowania w takim referendum za zakazem deklaruje 74,9 proc. osób, jakie wzięłyby w nim udział.

Badanie przeprowadzone w tym samym czasie przez inną pracownię – Active Group pokazało, że aż 27,6 proc. Ukraińców opowiada się wręcz za wprowadzeniem konstytucyjnego zakazu  sprzedaży gruntów rolnych.

Sytuację mogą zmienić przygotowywane zmiany podatkowe – procedowana w ukraińskim parlamencie ustawa zakłada radykalny wzrost obciążeń podatkowych dla właścicieli niewielkich gospodarstw. Obecnie rolnicy nie muszą płacić podatku dochodowego od plonów zebranych i sprzedanych z 2 ha ziemi. Po zmianach powierzchnia zwolniona od podatku ma wynosić jedynie 0,5 ha. Dodatkowo każdy posiadacz gruntu rolnego zobowiązany będzie do płacenia tzw. minimalnego podatku rzędu ok. 90 dolarów z hektara niezależnie od tego, czy uzyskał dochód, czy nie. Przewidywane skutki tych zmian dla ukraińskiej wsi i wywołane nimi administracyjne parcie na pozbywanie się ziemi przez drobnych jej właścicieli, które mogą sprawić, że chcąc nie chcąc po prostu zostaną zmuszeni do sprzedaży. Część ekspertów porównuje zmiany podatkowe do instytucji “ogradzania”, która  przewróciła strukturę społeczną i gospodarczą Anglii.

Z drugiej strony w lipcu grupa parlamentarzystów prezydenckiej frakcji zarejestrowała uderzający w wielkich posiadaczy projekt ustawy ograniczającej do 500 ha maksymalną powierzchnię gruntów, jakie może posiadać osoba fizyczna lub prawna. Przewidziano także obowiązek osobistego obrabiania co najmniej 80 proc. kupionej ziemi przez nabywcę i rozwiązania zapobiegające skupowaniu ziemi przez agroholdingi za pośrednictwem podstawionych osób. Autorzy projektu powołują się na przykład Polski jako prawidłowego sposobu kształtowania ustroju rolnego kraju.

Wolna amerykanka na ziemi

To, że drobni posiadacze na razie nie chcą rozstawać się z ziemią nie oznacza, że procedura pozbywania się gruntów rolnych przez państwo także uległa zastopowaniu. Wręcz przeciwnie, nabiera ona rozpędu, przy czym w formie „wolnej amerykanki”.

Na ile państwo odsunęło się od odpowiedzialności za to, co dzieje się z jednym z najcenniejszych zasobów Ukrainy – gruntami rolnymi, pokazuje komunikat opublikowany przez ministerstwo rolnictwa z okazji wprowadzenia nad Dnieprem „rynku ziemi”. Rząd, nie przeprowadzając inwentaryzacji gruntów rolnych, przekazał te zasoby jednostkom samorządu terytorialnego, przerzucając na nie odpowiedzialność za gospodarkę nieruchomościami.

We własność komunalną wszystkich 1470 gromad zostały przekazane ziemie stanowiące własność państwa znajdujące się poza granicami miejscowości. Teraz organy samorządu lokalnego mogą jasno ustalić granice gromad, przeprowadzić inwentaryzację i ocenę gruntów, opracować kompleksowy plan rozwoju terytorium, kontrolować wykorzystanie ziemi, przyciągać inwestorów.(…) To wszystko to są wielkie możliwości dla napełnienia miejscowych budżetów i rozwoju terytoriów” – głosi oficjalny komunikat z cytatem wypowiedzi ministra rolnictwa Romana Leszczenki.

Porównując to z sytuacją Polski, to tak jakby nasz rząd ogłosił, że przekazuje nie wiadomo ile państwowej ziemi jednostkom samorządowym, które nie mają wyraźnie wyznaczonych granic, te jednostki mają same sobie ustalić, ile ziemi dostały, nie mając wykwalifikowanych specjalistów, następnie przypisać ziemi odpowiednie klasy jakości a organy administracji rządowej nie będą kontrolowały ani prawidłowości klasyfikacji, ani sposobu wykorzystania gruntów rolnych.

W opublikowanym jesienią zeszłego roku przez rząd audycie gospodarki Ukrainy zwracano uwagę że „Przez wiele lat, od początku niezależności,  odbywała się nielegalna prywatyzacja państwowych gruntów rolnych. I tak, we własności państwa było 10,4 mln ha ziemi. Z początkiem decentralizacji przekazano 1,7 mln ha ziemi gromadom terytorialnym. Jednak według szacunków Państwowej Służby do spraw Geodezji, Kartografii i Katastru Derżheokadastr faktycznie we własności państwa znajduje się blisko 2,8 mln ha ziemi rolnej. W ten sposób, w rezultacie nielegalnej prywatyzacji, utracono prawie 6 mln ha państwowej ziemi rolnej”. Nic z tym nie jednak zrobiono, a rząd poprzestał na prostej konstatacji faktu „wyparowania” państwowego zasobu wartego grube miliardy dolarów.

Jak ujawniła organizacja ekologiczna Ukraińska Grupa Ochrony Przyrody (UNCG)  Derżheokadastr masowo wystawia na przetargi pod zaoranie ziemie rezerwatów przyrody i parków narodowych oraz tereny chronione na podstawie ratyfikowanej przez Ukrainę konwencji berneńskiej, do ochrony których, jak zauważają ukraińscy ekolodzy nasz sąsiad zobowiązał się w umowie o stowarzyszeniu z Unią Europejską. W sumie w przeanalizowanych przez UNCG 13 obwodach, czyli połowie kraju, takich terenów wystawiono na przetargi 43 tys. ha – to od 33 do 90 proc. gruntów wystawionych na przetargi w danym regionie.


Michał Kozak

 



TPL_BACKTOTOP