Gdy rok temu, zaraz po rocznicy smoleńskiej, tysiące uzbrojonych w broń maszynową i zamaskowanych kominiarkami "separatystów" prorosyjskich przejmowało kontrolę nad wschodnimi okręgami Ukrainy, Kreml wyczekiwał reakcji Zachodu. Dlatego uwiecznione na reporterskich zdjęciach twarze, zidentyfikowane później jako żołnierze GRU i Specnazu z operacji gruzińskiej i czeczeńskiej...

...nie występowały w swym codziennym umundurowaniu, tylko organizacji "terrorystycznej" na kształt baskijskiej ETA. Wtedy świat mógł działać. Nawet NATO i Unia Europejska mogły ad hoc wysłać oddziały specjalne wojska a nawet jak do Bośni policjantów, w celu zgniecenia przestępców. Tak, wtedy to była zwyczajna operacja przestępcza zagrażająca stabilności Europy. Nielegalna, uzbrojona organizacja strzelała do ludzi na ulicach i obalała legalną, konstytucyjną władzę - tak jak IS na Bliskim Wschodzie. Putin wiedział, że to będzie ostateczny test odwagi Unii Europejskiej i Ameryki. Gdyby podjęto interwencję – protestowałby, ale mógłby jeszcze honorowo wycofać się z tematu prezentując Zachód jako agresorów przelewających bratnią krew. Tylko bratnią, gdyż Rosjan oficjalnie tam wtedy nie było. Nie moja piaskownica i nie moje zabawki – to było alibi. Ale Europa milczała i Stany Zjednoczone też.

Po kilku miesiącach nie trzeba już było masek. Rosyjski ciężki sprzęt przekroczył granicę. Nikt już nie miał wątpliwości, że walki toczą się pomiędzy Ukraińcami a regularną armią rosyjską. Czołgi wjechały daleko, stoczono wiele bitew, tysiące ludzi zginęło. Miasta zrównano z ziemia. Jedna z dawnych stolic piłkarskich mistrzostw Europy została zbombardowana. Stadion za setki milionów euro wygląda jak Nowolipki po okupacji nazistowskiej. Podobnie lotnisko, dworce, osiedla mieszkalne. Rosjanie uznali kolejny sukces swojego wielkiego przywódcy – Władimira Putina. Uznano za kwestię czasu "wyzwolenie" połowy Ukrainy spod okupacji faszystowskiej junty sponsorowanej przez Polaków i Amerykanów. Naród przywykł do biedy, więc sankcje przyjęto ze zrozumieniem, jako cenę zwycięstwa. Nikt się przeciwko temu nie buntuje, a opozycja to margines, o którym usłyszeć można tylko w zachodnich mediach. Ani na Placu Czerwonym, ani w Petersburgu nikt się z nią nie liczy. Spełnia się sen o odbudowie imperium i odzyskaniu utraconej w 1991 roku godności. To jest i było najważniejsze.

Dziś Amerykanie chcą wysyłać broń, a Brytyjczycy i Polacy swoich oficerów wywiadu oraz szkoleniowców. Ale na obronę Wschodu już jest za późno. Gdyby powstrzymano bezpaństwowych separatystów Putin mógłby się wycofać z projektu uznając, że Zachód jest jednością a jako taki pozostaje zbyt silnym przeciwnikiem. Ale jak wszyscy dobrze wiemy, tak się nie stało. Francja, Włochy, Węgry, Grecja oraz wiele innych państw bynajmniej nie potępiło Moskwy. Cały czas najgłośniej krzyczą republiki bałtyckie, gdyż wiedzą, że będą następne, tak jak i Polska. Ale nasz potencjał zbrojny się nie liczy. Nawet Niemcy są dziś zbyt słabym przeciwnikiem dla jednej z największych armii świata i zarazem potęgi nuklearnej, z przekraczającym 50 milionów potencjałem zdrowych mężczyzn, zdatnych do poboru. O co więc chodzi z deklarowaną dzisiaj pomocą?

Ukraina straciła w dotychczasowych walkach znaczną część swojego potencjału – wielu młodych, bitnych żołnierzy zginęło za nic, za obronę terenów z których ich potem wycofano. Dzisiejsza pomoc Amerykanów oznacza policzek w twarz Putina, który po odtrąbieniu tylu sukcesów nie może się już wycofać. Będzie musiał skierować do walki więcej jednostek pancernych, a gdy w końcu da im wsparcie lotnicze, to zdobycie Kijowa będzie kwestią tygodnia intensywnych walk. Im szybciej zachodni sprzęt dotrze na Ukrainę, tym szybciej będzie się to musiało stać, aby zablokować jego skuteczne użycie. Mentalność Rosjan jest tutaj kluczowa, oni nie wybaczą porażki bez względu na cenę sukcesu. Jak podczas marszu na Berlin - by wygrać wojnę wykrwawiono ZSRR tracąc 23 miliony mieszkańców. Tylko Reichstag się liczył, jak dziś Donbas i korytarz lądowy w kierunku Krymu i Naddniestrza. Śmiercionośna broń, którą chwali się Poroszenko, przyniesie jemu samemu śmierć.

Wojnę o Ukrainę można było wygrać tylko z separatystami, albo tylko zdobywając Moskwę, a do tego oczywiście nie dojdzie. Nikt nie rozpęta wojny nuklearnej o Donbas i Krym, żadne też wojsko konwencjonalne nie dojdzie przez bezkresy Rosji pod jej stolicę. Tego kraju nie da się okupować, nie da się też zrzucić nawet jednej bomby na Moskwę. Zachodni generałowie to wiedzą. Ale wywołanie nowej zimnej wojny, najlepiej połączonej z podsyceniem napięć w Azji między Indiami, Pakistanem oraz Chinami, sprawi, że podział geopolityczny globu znów się zachwieje. W czasie konfliktów długów się nie spłaca, więc zadłużeni na biliony dolarów Amerykanie chętnie wykorzystają nasze równiny do roli ewentualnego poligonu, z dala od własnego lądu. Dalej Rosjanie nie pójdą, bo tego nie potrzebują. Do odzyskania honoru wystarczy im linia Bugu, do utarcia nosa NATO - linia Wisły. Wtedy elektroniczne pieniądze nie będą się już liczyły i zadłużone po uszy Europa oraz Ameryka będą mogły odetchnąć z ulgą. Ich obywatele zachowają się tak samo jak Rosjanie. W obliczu zagrożenia powiedzą: żądamy bezpieczeństwa! I za to bezpieczeństwo chętnie zapłacą. A Ukraina? A Estonia? A Polska? Cóż… czy kogoś naprawdę my obchodzimy? Gdyby tak było, w kwietniu 2014 roku międzynarodowa koalicja antyterrorystyczna uderzyłaby na terrorystów we wschodniej Ukrainie, tak jak niezwłocznie wspierano chociażby rebeliantów walczących w Libii z Kadafim, czy Sojusz Północny w Afganistanie. Dziś to już tylko polityka. Putin jest w pułapce, z której wyjściem jest albo konfrontacja siłowa, albo śmierć z rąk towarzyszy z Kremla. Wiadomo, co wybierze. W Waszyngtonie też wiedzą. I tego boją się Panie Angela Merkel i Dalia Grybauskaitė.

Tak więc, dziś na pomoc Ukrainie jest już za późno. Choć musimy ją wspierać, to jednak pogarsza to naszą – Polaków – sytuację i zwiększa nasze zagrożenie. Znów musimy robić to co słuszne, wbrew temu co leży w naszym interesie politycznym i ekonomicznym. Pamiętajmy przy tym również, że we wrześniu 1939 roku nikt mówił, że wybuchła „jakaś” II Wojna Światowa. Ot, kolejny lokalny konflikt zbrojny, jakich wtedy po potyczkach w Azji czy wojnie domowej w Hiszpanii było całkiem sporo. Później nagle padła Francja, był kolaboracyjny rząd Vichy i znów sytuacja się uspokoiła, w końcu nastał "pokój". A gdy Hitler parę lat później uderzył na Stalina, to światłe kręgi zachodnie upatrywały w tym promyczka szczęścia umożliwiającego zniszczenie czerwonej zarazy. II Wojna Światowa stała się oczywista dopiero z perspektywy czasu, gdy płonęła Afryka Północna, zbombardowano Pearl Harbor, informacja o obozach śmierci docierała do polityków, a USA szykowała się do lądowania w Normandii. Dziś może być tak samo. Niewykluczone, że za 76 lat dzieci przeczytają w podręcznikach, że kolejna wielka wojna pustosząca Europę Środkową rozpoczęła się od incydentu krymskiego, a zachodni alianci w dwa lata później znów odpuścili obronę swoich wschodnich sojuszników. Tylko Warszawę szkoda znów odbudowywać. Dopiero co ruszyła druga linia metra, i taki piękny podarek od Stalina mogą nam zburzyć…

Choć bardzo bym chciał, to nie wierzę w potęgę i pewność zwycięstwa Amerykanów. Już w latach Zimnej Wojny deklarowali oni niepokonaną armię i nowoczesne czołgi, gdy tymczasem po latach ujawniono tajne dokumenty obnażające słabość jankeskich sił pancernych i siłę Armii Czerwonej. Nam się wydaje, że propaganda jest tylko u Łukaszenki i w Korei Północnej, a niestety u nas oficjalne komunikaty też mocno się rozmijają z prawdą. Obawiam się, że także dzisiaj NATO nie jest w stanie, wbrew buńczucznym wystąpieniom polityków, zmiażdżyć Rosji, a jedynie prowadzić z nią równą wojnę konwencjonalną. Do tej jednak zaangażować trzeba siły, które są potrzebne członkom Sojuszu gdzieś indziej. Chociażby do obrony interesów Amerykanów na Bliskim Wschodzie i w Azji, w których to regionach w razie zaostrzenia europejskiego konfliktu z Rosją watażkowie na pewno spróbują wykorzystać moment do (konwencjonalnego, politycznego lub ekonomicznego) ataku.

Nie wiadomo też co zrobią Chiny, czy wykorzystają swoją chwilę by uzależnić Waszyngton od siebie finansowo (dziś są największymi wierzycielami USA), czy też podejmą decyzję o otwarciu drugiego frontu i spuszczą z łańcucha Koreę Północną umożliwiając jej zamęczenie Japonii i Korei Południowej? To realne problemy, podobnie jak próby terrorystycznego zdestabilizowania Włoch, Francji i Hiszpanii przez ekstremistów z IS, gdy tymczasem (jeśli) kraje te będą zaangażowane w spór z Rosją. Państwo o liczbie ponad 50 milionów mężczyzn w wieku odpowiednim do służby wojskowej musi wzbudzać obawy, zwłaszcza, że wbrew propagandzie wiodących mediów nie powstanie żaden jednolity front do walki z Kremlem, a wręcz z wielu świata stron wyskoczą państwa i organizacje pragnące na destabilizacji wykroić swój mniejszy lub większy kawałek globalnego tortu. Reasumując – jeśli do akcji na Ukrainie wejdzie lotnictwo, to znaczy, że zaczęło się coś bardzo złego i kostki domina właśnie runęły…


Kazimierz Turaliński

Materiał archiwalny z kwietnia 2015 roku.

 



TPL_BACKTOTOP