Każdy pakiet sankcji nałożonych przez Unię Europejską na Rosję powinien obejmować oficerów zaangażowanych w planowanie ewentualnej inwazji, ich najbliższe otoczenie oraz oligarchów pozostających „w orbicie rosyjskiego prezydenta i ich rodzin”. Powinno to również pociągać za sobą zamrożenie aktywów finansowych i rzeczowych w Unii Europejskiej oraz zakaz podróżowania. Należy również sięgnąć po finansową „broń jądrową”, czyli odcięcie Rosji od systemu płatności SWIFT. Ostatnie z wymienionych działań miałoby katastrofalny wpływ na rosyjską gospodarkę, bardzo utrudniając możliwość otrzymywania płatności za eksport surowców.
Tak, w świetle przyjętej 16 grudnia przez Parlament Europejski rezolucji, ma wyglądać odpowiedź gospodarcza UE na ewentualną agresję militarną Rosji na Ukrainę. Posłowie, którzy stosunkiem 548 głosów za, 69 przeciw i przy 54 wstrzymujących się przyjęli ten dokument, domagają się również, aby UE podjęła zdecydowane kroki mające na celu zmniejszenie zależności od importu surowców energetycznych z Rosji oraz wykazała większą solidarność energetyczną z Ukrainą. Środkiem do osiągnięcia tego celu ma być ściślejsze połączenie infrastruktury energetycznej UE i Ukrainy. Istotnym punktem rezolucji jest postulat posłów, aby powstrzymać się z uruchomieniem gazociągu Nord Stream 2 bez oglądania się na fakt, czy wiąże się z tym realizacja unijnej dyrektywy gazowej. W rezolucji wyrażono pełne poparcie dla niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy w jej granicach uznanych na arenie międzynarodowej. Natomiast w kontekście ukraińskich aspiracji względem członkostwa w NATO, podkreślono, że „wybór sojuszy dokonywany przez państwo nie może podlegać aprobacie państwa trzeciego”.
To już nie wymachiwanie szabelką
Już po raz drugi w 2021 r. masowe nagromadzenie rosyjskich sił militarnych i coraz bardziej wroga retoryka Kremla wskazują na możliwość ataku na Ukrainę. Poprzednia koncentracja wojsk zakończyła się w kwietniu wycofaniem większości z nich. Jednak tym razem sygnały są bardziej niepokojące. Rosja domaga się wstrzymania działań NATO na Ukrainie i wokół niej. W październiku 2021 r. zaczęły pojawiać się doniesienia o przesunięciu dużych kontyngentów wojsk rosyjskich w pobliże granicy z Ukrainą. Odnotowano w tym rejonie obecność czołgów i wyrzutni rakiet BUK (broni tej użyto do zestrzelenia samolotu MH17 malajskich linii lotniczych w lipcu 2014 r. i zamordowania 298 osób). Szacuje się, że przy granicy z Ukrainą skoncentrowano 90 tys. żołnierzy. Jak donosi amerykański wywiad, do stycznia 2021 r. liczba ich liczba może wynieść 175 tys. Jak przekonuje Ministerstwo Obrony Ukrainy, istnieje realna możliwość rosyjskiego ataku na dużą skalę, który miałby się rozpocząć w styczniu lub lutym 2022 roku. Twierdzą też, że Rosja zablokowała już dostęp do 2/3 Morza Azowskiego wokół nielegalnie anektowanego Półwyspu Krymskiego.
Ruchy wojsk na podobną skalę zaobserwowano w tym rejonie wiosną 2021 r. W kwietniu przeprowadzono dekoncentrację rosyjskich wojsk, jednak pozostawiono znaczną część sprzętu, co wydatnie ułatwiło ponowne rozmieszczenie sił. Jak zauważają analitycy, wówczas ruchy wojsk miały charakter jawny; obecnie odbywają się głównie nocą, co jest bardzo niepokojące i pozwala przypuszczać, że tym razem intencje Kremla to coś więcej niż prężenie muskułów.
Kolejnym niepokojącym sygnałem jest coraz bardziej agresywna retoryka Kremla. Już w lipcu 2021 r. Władimir Putin opublikował równocześnie po rosyjsku i ukraińsku artykuł zatytułowany „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”, w którym poddał w wątpliwość państwowość ukraińską i przekonywał, że część ukraińskich terytoriów zgodnie z prawem należy do Rosji. Z kolei 9 grudnia prezydent Rosji przestrzegł przed „ludobójstwem” we wschodnim Donbasie, gdzie ukraińskie oddziały rządowe walczą z prorosyjskimi separatystami. Jak twierdzą analitycy, owe ostrzeżenie było próbą stworzenia pretekstu do ataku na Ukrainę. Pamiętajmy, że rosyjska doktryna wojskowa z 2014 r. jako jeden z przypadków uzasadniających użycie siły militarnej wskazuje ochronę obywateli Rosji mieszkających za granicą.
Kreml zaprzecza, że Rosja planuje atak na Ukrainę i winą za napiętą sytuację usiłuje obarczyć NATO (traktując obecność amerykańskich okrętów wojennych na Morzu Czarnym jako „prowokację”). Podobnie jak Ukrainę, która miała rzekomo rozmieścić 125 tys. żołnierzy w Donbasie. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow oskarża NATO o ryzykowanie „koszmarnego scenariusza konfrontacji wojskowej”, zaś jego zastępca Siergiej Riabkow porównuje obecną sytuację do kryzysu kubańskiego z 1962 r., który doprowadził świat na skraj wojny nuklearnej.
Co chce osiągnąć Rosja?
Kreml konsekwentnie podnosi, że obecność infrastruktury wojskowej NATO w pobliżu rosyjskich granic to poważne zagrożenie. Putin żąda od Sojuszu gwarancji bezpieczeństwa: zakazu ekspansji na wschód, wycofania ofensywnej broni uderzeniowej (takiej jak rakiety) z państw graniczących z Rosją oraz zaniechania manewrów wojskowych w pobliżu Rosji. Tymczasem obecność NATO na Ukrainie jest bardzo ograniczona. Owszem, od 2014 r. współpraca zacieśniła się, ale ogranicza się głównie do pomocy Kijowowi w restrukturyzacji jego sił zbrojnych i zwiększeniu możliwości obronnych. Prowadzone są tam działania instruktarzowe, ale stacjonują tam na stałe żołnierze sił Paktu. Amerykańska pomoc wojskowa dla Ukrainy (w 2021 r. jej równowartość wyniosła 450 mln USD) to głównie zaopatrzenie ukraińskich sił w pociski przeciwpancerne. Przedmiot największych obaw deklarowanych przez Moskwę, czyli rozszerzenie Sojuszu o Ukrainę i Gruzję, choć nigdy nie zostało jednoznacznie wykluczone, pozostaje odległą perspektywą.
Co na to Zachód?
Prezydent USA Joe Biden odrzucił czerwone linie w sprawie rozszerzenia NATO, które usiłuje nakreślić Moskwa i zadeklarował „niezachwiane poparcie dla suwerenności Ukrainy”. Podobne stanowisko wyraził sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Oświadczył, że Ukraina powinna mieć prawo wyboru własnej drogi. Należy jednak podkreślić, że odpowiedź militarna na ewentualną agresję Rosji na Ukrainę nie jest obecnie rozważana. Zarówno Waszyngton, jak i Bruksela deklarują, że - w razie potrzeby - uciekną się do nałożenia na Moskwę sankcji gospodarczych. Jak przestrzegł doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan, będą one dużo bardziej dotkliwe niż te nałożone na Rosję w 2014 r.
gru/
Źródło informacji: EuroPAP News