Malta zaszczepiła 4/5 swojej populacji, ale mimo tego zakazuje wjazdu turystom niezaszczepionym, co wcale nie znaczy, że szczepionki nie chronią przed koronawirusem. Powody tej decyzji są prozaiczne: pieniądze i wymogi prawa unijnego.

Tzw. antyszczepionkowcy przedstawiają sytuację na południu Europy jako dowód bezużyteczności programu szczepień. W ich ocenie brak uzyskania odporności stadnej wśród lokalnych mieszkańców jednoznacznie świadczyć ma o oszustwie medycznym. Argumentacja ta pomija jednak charakterystykę Malty oraz prawidła racjonalnego gospodarowania środkami publicznymi.

Malta to wyspiarski kraj, jeden z najmniejszych na świecie, nie posiadający granicy lądowej z żadnym państwem, co wyklucza mały ruch przygraniczny i transfer pojedynczych podróżnych. Na wyspę dostać się można jedynie statkiem lub samolotem, co oznacza zazwyczaj jednorazowe przemieszczenie co najmniej kilkudziesięciu osób. Poprzez granicę morską Malta jest jednak sąsiadem Włoch - państwa boleśnie doświadczonego pierwszą falą pandemii.

Aby uniknąć zniszczenia ekonomicznego i demograficznego wyspy władze w Valletcie podjęły decyzję o przeprowadzeniu intensywnego programu szczepień, czego efektem było wyszczepienie niespełna 80% mieszkańców. Nie zrobiły tego jednak po to, by służbę zdrowia (i budżet szpitali!) zablokowali w sezonie letnim beztroscy, niezaszczepieni turyści, których leczenie jest często droższe i trudniejsze (wymaga niekiedy udziału tłumacza, nie jest znana historia chorób pacjenta, dłużej przechowywane są zwłoki przed ich przygotowaniem do transportu międzynarodowego itp.). Jednocześnie z uwagi na chorobę zakaźną wywoływaną koronawirusem jest to leczenie konieczne, nie można go odmówić ani wymagać przed jego wdrożeniem wniesienia dodatkowych opłat.

Jak wykazały badania, osoby zaszczepione przechodzą chorobę wywołaną koronawirusem (w tym nowym, indyjskim wariantem "Delta") bardzo łagodnie, leczenie przebiega w warunkach ambulatoryjnych, hospitalizacja jest rzadkością, potrzeba stosowania respiratorów faktycznie nie zachodzi, a do tego obniżony jest poziom i czas transmisji wirusa na innych ludzi - stanowi mniejsze zagrożenie dla niezaszczepionych Maltańczyków (ludzi, nie psów). Taki turysta nie naraża wizytowanego kraju na duże koszty, stąd jego wizyta jest pożądana dla gospodarki wyspy, on przynosi zyski w postaci wydanych na lokalne usługi i towary pieniędzy, a nie koszty.

Jakie znaczenie mają pojedynczy niezaszczepieni turyści? Wydaje się, że żadne, ale znów tylko z perspektywy dużych państw. Malta ma zaledwie 515 tys. mieszkańców, czyli tyle co razem wzięte dwa średniej wielkości polskie miasta powiatowe, co oznacza że ich służbę zdrowia (znikomą liczbę szpitali i karetek) realnie zablokować oraz finansowo wykrwawić może już kilkuset niezaszczepionych turystów, czyli jeden większy prom lub dwa średnie samoloty pasażerskie. Nie chodzi więc o strach, że szczepionki nie działają. Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Prawo unijne i inne umowy międzynarodowe nakładają obowiązek zapewnienia swobodnego przepływu ludzi, co oznacza, że władze Malty nie mogą wprost powiedzieć: nie chcemy obcych, bo zamiast na nich zarabiać, tracimy. Byłoby to niepoprawne politycznie i stanowiło naruszenie jednolitego rynku Unii Europejskiej, którego fundamentem jest swoboda przepływu osób. Dodatkowo niepowetowane byłyby straty wizerunkowe - urażono by wielu turystów, którzy w przyszłości mogliby wybrać inny kierunek wakacyjnego wyjazdu. Powołanie na zagrożenie sanitarne i wzrastającą liczbę chorych likwiduje te problemy: państwa unijne podchodzą ze zrozumieniem do wszelkich lockdownów a antyszczepionkowcy uznali deklarację Malty za potwierdzenie ich poglądów o fikcyjnym charakterze szczepień. Tymczasem to nie teoria spiskowa, a zwyczajna ekonomia.

 

Kazimierz Turaliński

 



TPL_BACKTOTOP