Silnie zmonopolizowany ukraiński sektor energetyczny w ostatnich miesiącach po raz kolejny pokazał swoją niewydolność. Problemy branży szkodzą nie tylko samej Ukrainie, ale zagrażają też jej sąsiadom.
Ukrainę czekają w tym roku drastyczne podwyżki cen energii, które uderzą w gospodarkę i zwykłych konsumentów. Według rządowych zapowiedzi minimalny wzrost wyniesie 100 proc. Powód to gigantyczne długi w sektorze energetycznym wywołane zmuszaniem państwowych koncernów – atomowego i hydroelektrycznego, by sprzedawały prąd za kopiejki, podczas gdy prywatne koncerny energetyczne generacji węglowej i tzw. “zielonej” – zarabiały krocie.
Do końca ubiegłego roku ukraiński koncern energetyki jądrowej Enerhoatom i przedsiębiorstwo państwowe odpowiadające za elektrownie wodne Ukrhydroenerho musiały oddawać połowę wytworzonej przez siebie energii po 0,9 hrywny za kilowatogodzinę, a w tym samym czasie “zielona energetyka” za kilowatogodzinę dostawała od 3,95 do nawet 6,8 hrywien. Niską ceną prądu “państwowego” kompensowano w ten sposób odbiorcom wysoką cenę “prywatnego”, ale i tak za bardzo to nie pomogło i na koniec roku państwowy pośrednik zobowiązany do kupowania prądu z “zielonej energetyki” – spółka Gwarantowany Nabywca – miał wobec jej producentów dług na poziomie 25 mld hrywien, czyli ok. 900 mln dolarów.
-Podczas ukraińsko-niemieckiego forum gospodarczego w marcu, ówczesny p.o. ministra energetyki Jurij Witrenko oceniał, że generacja energii ze źródeł odnawialnych i powiązana z nią “zielona taryfa” w warunkach ukraińskich to “nieudane doświadczenie”. Według niego kluczem dla rozwiązania sytuacji powinny być rzeczywiście rynkowe warunki, w których właściciele elektrowni słonecznych i wiatrowych konkurowaliby na równych zasadach z innymi producentami energii, w tym z tanią państwową energetyką atomową.
Zimowe braki energii
Prywatne firmy generujące energię w elektrowniach węglowych doprowadziły zimą tego roku Ukrainę na krawędź katastrofy – nie zgromadziły zapasów węgla w ilości, do jakiej są zobowiązane na podstawie licencji na prowadzenie działalności i w krytycznym momencie zapasy te były aż o 43 proc. niższe niż powinny.
Państwowa Inspekcja Nadzoru Energetycznego Derżenerhonahliad, kontrolując przygotowania ukraińskiego kompleksu paliwowo-energetycznego do sezonu zimowego 2020/2021, ujawniła aż 6821 przypadków naruszenia prawa. Przy czym i tak sprawdzano nie wszystko, bo – jak poinformował szef Derżenerhonahliadu Roman Bodnar – od początku 2020 r. służba ta nie miała możliwości prowadzenia pełnowartościowych planowych kontroli. Nie dość że w marcu w związku z pandemią wprowadzono ograniczenia kontroli, to w dodatku rząd nie określił na czas kryteriów oceny ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej w gałęziach energetyki i ciepłownictwa, na podstawie których inspekcja prowadzi kontrole. Rząd ustalił je dopiero pod koniec lipca, a wzór raportu kontrolnego jeszcze później, bo dopiero w połowie września.
Skutki były opłakane. Jak podał Derżenergonahliad, tylko pomiędzy 1 stycznia a 9 lutego 2021 roku w ukraińskich elektrowniach węglowych z powodu naruszeń technologicznych doszło do 92 awaryjnych zatrzymań bloków. Jak informował szef Ukrenerho Wołodymyr Kudryckyj, tegorocznej zimy zaobserwowano wyjątkową awaryjność w elektrowniach węglowych. Podczas fali mrozów w styczniu i lutym wyłączono aż 12 bloków energetycznych koncernu DTEK należącego do Rinata Achmetowa w celu przeprowadzenia nieplanowanych remontów awaryjnych mimo oficjalnego potwierdzenia ich gotowości do sezonu grzewczego.
W rezultacie na początku lutego Ukraina musiała w trybie awaryjnym importować energię elektryczną m.in. z Białorusi i Rosji. Żeby pokryć deficyt w systemie energetycznym w krytycznym momencie, 3 lutego Ukraina kupiła 10 GWh z Białorusi, 1 GWh z Rosji, 45 MWh z Węgier, 5,6 GWh ze Słowacji i 30 MWh z Rumunii. Jak informował operator ukraińskiej sieci energetycznej Ukrenerho, powodem było to, że elektrownie atomowe, w których rząd zalecił remont części bloków w zimowym szczycie poboru mocy, dawały zamiast niezbędnych 11-12 GWH zaledwie 9,6 GWh, a prywatne elektrownie węglowe były przez właścicieli albo wyłączane z powodu remontu, albo unieruchomione z powodu braku paliwa.
Truciciel Europy
Nie dość, że przejęta przez oligarchów ukraińska energetyka węglowa nie daje sobie rady ze skutecznym zapewnieniem dostaw energii w czasie, kiedy ta energia jest potrzebna, to w dodatku bardzo truje i Ukraińców, i sąsiadów.
Ogłoszone pod koniec maja dane think-tanku EMBER dotyczące największych europejskich emitentów szkodliwych substancji pokazują, że palma pierwszeństwa w tej niechlubnej statystyce przypada Ukrainie, a przodują tu prywatne elektrownie węglowe. Ukraińska energetyka odpowiada w sumie za 72 proc. pyłu, 27 proc. dwutlenku siarki i 16 proc. tlenków azotu wyrzucanych do atmosfery w Europie. Na liście trzydziestu największych energetycznych europejskich emitentów dwutlenku siarki jest 12 ukraińskich elektrowni, pyłu (PM10) 18, z czego w pierwszej dziesiątce aż 7, a tlenków azotu 9.
Co ciekawe, z tego samego badania wynika, że polska energetyka węglowa jest bardziej ekologiczna niż niemiecka. Na liście największych europejskich emitentów tlenków azotu jest sześć elektrowni niemieckich, które łącznie wyemitowały w zeszłym roku ok. 70 mln ton szkodliwych gazów i trzy polskie z łączną emisją ok. 43 mln ton.
Największym energetycznym emitentem dwutlenku siarki w Europie jest elektrownia w Bursztynie, w położonym nieopodal Polski obwodzie iwanofrankowskim, należąca do koncernu DTEK, którą do czasu objęcia funkcji w rządzie kierował obecny premier Ukrainy Denis Szmyhal. Wyrzuciła ona w 2019 r. w powietrze aż 123,5 tys. ton tego gazu, zajmuje też drugie miejsce w Europie pod względem emisji pyłu (PM10) – 26,8 tys. ton i jedenaste jeśli chodzi o emisję tlenków azotu – 11 tys. ton. Nad Dnieprem od lat zwracają uwagę na katastrofalną sytuację ekologiczną wokół elektrowni, jednak bezskutecznie.
W kwietniu tego roku na teren elektrowni po raz kolejny nie wpuszczono inspektorów Państwowej Inspekcji Ekologicznej, którzy przyszli skontrolować poziom emisji szkodliwych substancji do atmosfery.
Integracja z problemami
Teoretycznie rozwiązaniem podobnych problemów z niedoborem energii mogłyby być zakupy na terenie UE, ale do tego potrzeba synchronizacji sieci ukraińskiej z unijną. A na razie do tego jeszcze daleko.
Ukraińskie ministerstwo energetyki zapowiedziało, że już w przyszłym roku sieć energetyczna naszego sąsiada zostanie odłączona od sieci Białorusi i Rosji i przejdzie na izolowany tryb pracy. W 2023 r. w założeniu ma dojść do jej synchronizacji z europejską siecią ENTSO-E, co z kolei ma zaowocować demonopolizacją ukraińskiego rynku energii elektrycznej i wprowadzeniem na nim przejrzystych unijnych regulacji i procedur. Do synchronizacji potrzeba będzie jednak poważnych inwestycji w modernizację – tak generacji, jak i sieci po ukraińskiej stronie.
Żeby Ukraina mogła zsynchronizować swoją sieć energetyczną z europejską ENTSO-E, będzie musiała wprowadzić zmiany ustawowe regulujące rynek energii elektrycznej i skończyć z „krzyżowym subsydiowaniem” oraz wyłączyć kompensację najwyższych w Europie taryf „zielonej energetyki” z taryfy przesyłowej państwowego operatora sieci Ukrenerho – uważa dyrektor Sekretariatu Wspólnoty Energetycznej Janez Kopač. Jak zauważył, w ocenie ekspertów Wspólnoty Energetycznej obecnie funkcjonujący mechanizm niesie ze sobą znaczne ryzyko dla właściwego finansowania bezpiecznej pracy ukraińskich elektrowni atomowych.
Można tu dodać w komentarzu, że ofiarą krzyżowego subsydiowania jest głównie państwowy Enerhoatom, dzięki któremu zarabia krocie prywatna energetyka.
Koniec duszenia państwowego atomu?
A obawiać jest się czego. W styczniu tego roku państwowy koncern energetyki jądrowej Enerhoatom zmniejszył produkcję energii elektrycznej aż o 8,4 proc. w porównaniu ze styczniem 2020 r., do poziomu 7,17 GWh, a udział państwowego koncernu w wolumenie generacji energii elektrycznej nad Dnieprem spadł z i tak już mocno zduszonego administracyjnie w styczniu 2020 r. poziomu 55,5 proc. do 50,3 proc. Współczynnik wykorzystania mocy bloków energetycznych wynosił w styczniu tego roku 69,5 proc. – o 6,3 pkt. proc. mniej niż rok wcześniej.
Nie dość, że ograniczono przychody firmy, to w dodatku odbiorcy notorycznie nie płacili i według stanu z 1 lutego tego roku łączne zadłużenie odbiorców energii z ukraińskich elektrowni atomowych przekroczyło już 24 mld hrywien, czyli ok. 900 mln dolarów.
Wiosną, po zmianach na stanowiskach rządowych sytuacja nieco zaczęła się zmieniać. Jak przyznał ostatnio ukraiński prezydent Wołodymyr Zelenski, Enerhoatom zaczął zarabiać po tym, jak odwołano kierownictwo ministerstwa energetyki związane z konkurencyjnym prywatnym koncernem energetyki węglowej DTEK, które wyłączało bloki elektrowni atomowych państwowej konkurencji i to w zimowym szczycie zapotrzebowania na energię.
„Po co to robiono? Po to, żeby zwiększyć udział energetyki węglowej. To robiło ministerstwo energetyki. Bo energia węglowa jest znacznie droższa. To było poważne uderzenie tak w Enerhoatom, który miesiącami nie pracował i miał stratę, jak i w państwo, bo energia elektryczna kosztowała drożej” – komentował ukraiński prezydent.
„Teraz Enerhoatom jest dochodowym przedsiębiorstwem. W ciągu trzech-czterech miesięcy firma wyszła na dostatecznie wysoki poziom zysku. Mają postawione zadanie, powinni co najmniej do końca tego roku zarobić 500 mln dolarów. A już za rok Enerhoatom powinien wyjść z zyskiem dla państwa na poziomie 1 mld dolarów” – przedstawiał plany Zelenski.
Michał Kozak