Japonia jednych fascynuje i zachwyca, a innych odstrasza swoją specyfiką oraz odmiennością. Na pewno jedni i drudzy mają argumenty do podtrzymania reprezentowanego przez siebie stanowiska. Niezależnie jednak od wszystkiego Kraj Kwitnącej Wiśni wraz z upływem czasu jednak się zmienia.

Właśnie wróciłem z ponad dwutygodniowego pobytu w Japonii. Tak się złożyło, że między moją poprzednią wizytą a obecną minęło prawie dwadzieścia lat. To bardzo dużo, ale taka przerwa pozwala lepiej dostrzec zachodzące tam zmiany. Tym bardziej, że przez ostatnie dwadzieścia lat w tym kraju naprawdę dużo się wydarzyło.

Chciałbym zaznaczyć, że nie jestem ekspertem w sprawach Japonii. Aby takowym być, to należałoby w tym kraju spędzić przynajmniej pięć lat (jeśli nie dłużej) no i, co jest oczywiste, nabyć umiejętność posługiwania się ich językiem. Nie spełniam ani jednego, ani drugiego warunku. Jedyna dziedzina życia Japonii, w której poruszam się jako tako, to polityka pieniężna Banku Japonii, o której dość sporo pisałem na łamach „Obserwatora Finansowego”. Trudno jest jednak zgłębić wszystkie tajniki polityki pieniężnej bez zrozumienia tego jak funkcjonuje to społeczeństwo, któremu ta polityka ma służyć. Dlatego chodząc po ulicach Tokio, Osaki czy nawet Kioto starałem się bacznie obserwować to, co się działo na ulicach tych metropolii. A moja ciekawość (połączona z fascynacją tym krajem) nie pozwalała mi przejść obojętnie wokół możliwości zestawienia moich wrażeń z pierwszego i drugiego pobytu.

Niekonwencjonalna polityka pieniężna

Japonia, moim zdaniem, ma w sobie coś z pioniera. Na samym początku kraj ten był swoistego rodzaju inkubatorem wielu nowinek technologicznych. Oczywiście często słychać głosy, że wiele z tych nowinek było efektem kradzieży praw autorskich należących do przedsiębiorstw działających w innych państwach. Ale wskażcie mi kraj, który do takich praktyk się nie odwoływał na przestrzeni dziejów. Niemcy wręcz szczycą się tym, że na przełomie wieków XVIII i XIX uprawiali szpiegostwo gospodarcze, za sprawą którego ówczesne praktyki można było przyrównać z praktykami stosowanymi przez kraje azjatyckie drugiej połowy XX w.

Japonia jako pierwsza wprowadziła w życie w 1964 r. system kolei dużych prędkości i nie było to jedyne jej osiągnięcie. Jestem ciekaw też tego, ilu młodych ludzi noszących dzisiaj słuchawki w uszach na ulicach miast całego świata, jest świadoma genezy tego sposobu słuchania muzyki. To przecież dzięki wynalazkowi firmy Sony o nazwie „walkman” z 1979 r. A cztery lata później nastała era płyt kompaktowych głównie dzięki współpracy Sony z holenderskim Philipsem.

Japonia to także ogromne laboratorium, w którym opracowywano najnowsze trendy w zakresie polityki pieniężnej. Czy zatem ta polityka odzwierciedlała zmiany zachodzące w japońskim społeczeństwie, czy też do nich się przyczyniała? To tu po raz pierwszy rynkowe stopy procentowe spadły poniżej poziomu 0 proc. To tu także w lutym 1999 r. krajowa gospodarka wpadła w pułapkę płynności. To tu również zrodziła się niekonwencjonalna polityka pieniężna, dzięki której usiłowano walczyć z deflacją. To Japończycy jako pierwsi musieli stawić czoła problemowi starzejącego się społeczeństwa, a którego wpływ na politykę pieniężną wydaje się oczywisty. To w tym kraju pod koniec 2012 r. ogłoszono, że produkowano i nadal się produkuje więcej pieluch dla ludzi starszych niż dla niemowląt. Nic więc dziwnego, że będąc w Japonii cały czas starałem się wyłapać trend, który swoim zasięgiem może wyjść poza Kraj Kwitnącej Wiśni.

Udając się na spotkanie w Banku Japonii starałem się zrozumieć jego fenomen. Przechodząc na przejściu dla pieszych wpatrywałem się w dwie równoległe pionowe linie odmierzające czasokres zarówno światła czerwonego jak i zielonego. Oczywiście tego rodzaju światła (z czasomierzem) występują nie tylko w Japonii. Ale może ich funkcjonowanie pomogło już ponad ćwierć wieku temu wyjść analitykom Banku Japonii z koncepcją forward guidance. Podobne odczucia miałem słuchając ćwierkania ptaków na stacjach metra i kolei. Na początku mnie irytowało, ale ignorancja nigdy nie boli. Dopiero potem zrozumiałem, że intensywność tego ćwierkania służy jako swoistego rodzaju przewodnik prowadzący ku wyjściu, bowiem w Japonii wszystko ma swoje uzasadnienie. Nawet przy nabywaniu napoju (np. butelki z zieloną herbatą) z automatu trzeba uważać na kolor przycisku. W zależności od koloru otrzymamy napój albo bardzo zimny, albo bardzo ciepły. A przecież gorąca herbata umilała pobyt w chłodne dni.

To jednak jest mój bardzo subiektywny punkt widzenia.  A jak to bywa w przypadku innych osób odwiedzających Japonię? Bardzo często spotykam się z ludźmi, którzy najczęściej po dwutygodniowych wakacjach w Kraju Kwitnącej Wiśni wracają oczarowani tym krajem. Jakoś szczególnie mnie to nie dziwi. Wspaniała kultura, sterylna czystość (słynne japońskie toalety, w których wyposażone jest już ponad 80 proc. gospodarstw domowych) czy też bezpieczne ulice. Do tego dochodzi jeszcze przepyszna kuchnia, mająca swoich amatorów na całym świecie. Sęk w tym, że entuzjazm odwiedzających ten kraj bardzo mocno kontrastuje z podejściem tych, którym przyszło tam żyć i zarabiać pieniądze.

Hermetyczność społeczeństwa

Ci drudzy wskazują bowiem na hermetyczność lokalnego społeczeństwa, a także daleko posunięty nacjonalizm, graniczący z szowinizmem. Do tego dochodzi również seksizm. Wielu obcokrajowców przeciera oczy ze zdziwienia, gdy widzi wagony metra z tabliczką „tylko dla kobiet”. Zarzucają Japończykom brak jakiegokolwiek szacunku czy uznania dla wszystkich tych, którzy podjęli się trudu nauki języka japońskiego. Jeden z moich rozmówców posunął się w swoich ocenach tak daleko i określił ten kraj mianem raju do zwiedzania i piekłem do życia. Niestety mój brak zdolności niezbędnych do oceny każdego kraju uniemożliwia mi zweryfikowanie tych tez.

Co do zmian, to tylko w samym Tokio najbardziej rzucającym się w oczy elementem jest oddana do użytku w 2012 r. wysoka na ponad 630 metrów wieża o nazwie Tokyo Skytree, która swoją wielkością i splendorem przyćmiła wyraźnie wybudowaną jeszcze pod koniec lat 50. XX w. wieżę tokijską, czyli Tokyo Tower. Zmiany dotyczą też jeżdżących po ulicach Tokio taksówek, gdyż model JPN z elektryczno-benzynowym napędem hybrydowym w 2017 r. zastąpił cieszące się dużym sentymentem modele toyoty comfort. Ktoś by powiedział, że bardzo to ekologiczne. Ale ilość używanego plastiku zatrważa. Kupując w lokalnej piekarni dwie drożdżówki w ruch poszły aż trzy torebki plastikowe. No i oczywiście, odkręcane kapsle od butelek plastikowych z wodą czy herbatą, jak za dawnych dobrych czasów u nas, zostawały w mojej dłoni.

Jak przyjezdny postrzega japońskie społeczeństwo? Mimo upływu dwudziestu lat, nadal bardzo trudno porozumieć się tu w języku angielskim, zwłaszcza na ulicy, gdy się zgubimy, a Google Maps nie daje satysfakcjonujących rezultatów. Widać jednak pewien postęp. W biurach obsługi pasażera japońskich kolei urzędnicy mówili już po angielsku. Często wprawdzie kaleczyli ten język, ale można się było porozumieć i co ważniejsze zrealizować cel podróży. A braki językowe rekompensowali widoczną chęcią udzielenia pomocy.

Japonia jest nadal krajem, gdzie gotówka jest środkiem płatniczym numer jeden i jest niemal czczona. Nie do pomyślenia jest fakt, aby sprzedawca wydał nam pognieciony banknot, a odliczona kwota podawana jest na specjalnej tacce. Czas robi jednak swoje i w efekcie w wielu miejscach można już płacić kartą, a nawet telefonem. Kraj Kwitnącej Wiśni nie przestaje jednak szokować. Telefonem (za pośrednictwem Revoluta) można było zapłacić w małych kafejkach w północnej części Tokio, ale tym samym telefonem nie można już było uregulować rachunku w ogromnych sklepach handlowych (typu Isetan czy Takashimaya), gdzie proszono już o tradycyjną kartę płatniczą. Jej brak skazywał kupującego na gotówkę.

Napięcia na rynku pracy

Starzejące się społeczeństwo oznacza napięcia na rynku pracy. W normalnych okolicznościach rozwiązuje się je za pomocą migrantów, których zachęca się do osiedlania się w kraju, cierpiącym na brak rąk do pracy. Japonia ma jednak problem z przybyszami z zewnątrz, co w dużym stopniu uzasadnia opinie tych, którzy zarzucają jej mieszkańcom szowinizm. Barierą trudną do usunięcia jest język oraz przekonanie Japończyków o swojej szczególnej odmienności. Głośne były przypadki dziewczyn z południowej Azji, które w desperacji utrzymania swojego miejsca pracy kosztem ogromnego wysiłku opanowały język japoński w naprawdę zadowalającym stopniu. Japońscy urzędnicy byli jednak innego zdania, gdy oceniali tę znajomość mianem niedostatecznej, co wiązało się de facto z nakazem opuszczenia Kraju Kwitnącej Wiśni.

Nie potrafię ocenić, czy paląca wręcz potrzeba nowych rąk do pracy wpłynęła na większą wyrozumiałość ze strony urzędników, czy też nie. Tym razem w lobby hotelowym witała nas jednak przemiła dziewczyna z Rumunii (oczywiście z dyplomem uczelni wyższej oraz dwudziestoletnim stażem pracy). Wśród personelu hotelowego w Tokio można było też dostrzec Nepalczyków. W nocnych sklepach (Lawson czy 7/11) obsługę stanowili Hindusi. Dwadzieścia lat temu takie kosmopolityczne towarzystwo byłoby raczej nie do wyobrażenia.

Warto też zwrócić uwagę na to, że ta różnorodność multikulti ograniczała się raczej tylko do Tokio. W Kioto, czy nawet Osace miałem wrażenie, że nie tylko byliśmy obsługiwani wyłącznie przez Japończyków, ale stanowiliśmy wręcz zdecydowaną mniejszość wśród wszystkich gości hotelowych (choć należy wziąć pod uwagę to, że nie sposób byłoby pytać się wszystkich gości o ich narodowość). Po rozmowie z ową dziewczyną z Rumunii oceniłem ją jako wyjątkowo ambitną osobę. Uważam, że pracując w innych krajach, to ze swoim dyplomem uniwersyteckim i po dwudziestoletnim pobycie pełniłaby raczej bardziej odpowiedzialne stanowisko niż witanie i odhaczanie osób schodzących na śniadanie.

Dwadzieścia lat temu podczas jazdy Schinkansenem z Tokio do Nagoji, to ta chluba japońskiej myśli technologicznej stanęła nagle w przysłowiowym polu. W efekcie pociąg przyjechał do Nagoji z niespełna 30 minutowym opóźnieniem. Towarzyszący mi Japończycy tłumaczyli, że o tym incydencie będzie głośno następnego dnia w prasie. I rzeczywiście całemu zdarzeniu poświęcono spory artykuł na drugiej stronie dziennika Nikkei (jeśli mnie pamięć nie myli). Nie wiem, jak to wygląda dzisiaj. Wiem tylko, że spóźnienia Shinkansena były i nadal w ujęciu średnim są liczone raczej w sekundach, a nie w minutach. Dużo bardziej interesuje mnie jednak nie tyle rozmiar opóźnienia, ale raczej jego przyczyna. I tu dochodzimy do mniej przyjemnych wniosków. Ludzie z desperacji rzucają się pod pociąg. O ile do końca 2019 r. wskaźnik samobójstw spadał z wysokich poziomów odnotowanych na przełomie stuleci, to po wybuchu pandemii COVID-19 nastąpiło niebezpieczne odwrócenie tendencji.

Nie trzeba jednak odwoływać się do wskaźników samobójstw, aby móc zrozumieć, że życie w tym kraju nie jest łatwe. Wystarczyło się przyjrzeć twarzom współpasażerów metra, którzy niemal zawsze podróżowali z plecakiem zawieszonym na brzuchu po to tylko, aby mieć nad nim większą kontrolę i nie obijać nim jadących współpasażerów. Na ich twarzach malowało się przemęczenie. Dla wielu Japończyków podróż metrem czy kolejką podmiejską jest świetną okazją do ucięcia sobie drzemki. Dlatego właśnie przyjazd na każdą stację jest poprzedzony specyficznym dźwiękiem (dla każdej stacji jest on inny), mającym na celu wybudzenie śpiącego pasażera. Szczególnie utkwił mi jeden obraz. Na obrzeżach Osaki wsiadłem do pociągu kolejki jadącej do centrum trzeciego co do wielkości miasta Japonii. Pociąg opuścili pasażerowie jadący z centrum Osaki. Wyjątkiem była dziewczyna ubrana w schludny żakiet, która nie wysiadła i wróciła do centrum Osaki, ale i tam też nie opuściła pociągu. Nie sprawiała wrażenia bycia pod wpływem jakichkolwiek środków. Najwyraźniej żadna wydobywająca się z głośnika muzyczka nie była w stanie jej wybudzić.

Trudne lata 90.

W trakcie mojej pierwszej wizyty (z czerwca 2005 r.) Japonia była jeszcze drugą co do wielkości gospodarką na świecie. W trakcie wielu prowadzonych wówczas rozmów odnosiłem wrażenie, że kraj ten był wówczas na etapie rekonwalescencji po bardzo trudnych latach 90. XX w. Rzeczywiście ostatnia dekada XX w. była swoistego rodzaju otrzeźwieniem po bardzo szalonej końcówce lat 80. Oczywiście, ile razy mówimy o tamtym okresie, to przychodzi nam na myśl pęknięcie bańki spekulacyjnej i powtarzany do znudzenia casus gruntu pod pałacem cesarskim, który w pewnym momencie miał kosztować więcej niż cała Kalifornia razem wzięta.

Lata 90. XX w. to przede wszystkim wydarzenia z 1995 r., które zapisały ten rok jako annus horribilis. W styczniu miało bowiem miejsce trzęsienie ziemi w Kobe, które obnażyło wiele słabości tego państwa. Kraj, który jeszcze kilka lat temu był dla USA dużą konkurencją, nagle nie mógł sobie poradzić z takim żywiołem. Kilka tygodni później miał też miejsce atak terrorystyczny w metrze (gdzie rozproszono gaz sarin), który być może jeszcze bardziej wstrząsnął japońskim społeczeństwem, przyzwyczajonym do niemal pełnego bezpieczeństwa. Obok tych naprawdę brzemiennych w skutki wydarzeń, miały miejsca jeszcze inne, jak chociażby porwanie samolotu tamtejszych linii lotniczych (ANA) czy też rozbicie wojskowego helikoptera, w którym zginęło11 osób.

Do tego wszystkiego doszły jeszcze bolączki doskwierające gospodarce. W pierwszej połowie lat 90. XX w. rząd zachowywał się tak, jakby jeszcze nic poważnego się nie stało. Wprawdzie ogłaszano coraz to nowsze pakiety stymulacyjne, ale ich efekt był raczej znikomy. Rzecz w tym, że w kraju tak wysoko rozwiniętym cywilizacyjnie jak Japonia, prowadzenie robót publicznych mijało się z celem. Bo tam, gdzie miał stanąć most, to okazywało się, że on już tam stoi od dłuższego czasu. W efekcie budowano mosty tam, gdzie były zupełnie niepotrzebne, co prowadziło bardziej do marnowania środków publicznych niż ożywienia gospodarczego.

Japończycy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji gospodarczej dopiero w okolicach 1995 r. W kwietniu 1995 r. został zatrzymany trend aprecjacyjny jena. Warto pamiętać, że między majem 1971 r. a majem 1995 r. wartość jednego dolara mierzona w jenach zmalała z 360 do około 80 jenów. Moi rozmówcy w 2005 r. często wspominali tamten czas z pewnym rozrzewnieniem. Podobno żartowano wtedy, że na skutek takiego trendu Japonia będzie zwolniona z obowiązku przeprowadzania denominacji, bo przy tak szybkim trendzie aprecjacyjnym notowania jena względem dolara osiągną szybko wartość jednocyfrową. Później przyszedł jeszcze poważny kryzys bankowy, który zmusił Japończyków, aby nagle zaczęli zaciskać pasa. W tym samym czasie bardzo szybko wzrósł wskaźnik samobójstw. Jeśli zatem wtedy rzeczywiście rodziła się nowa Japonia, to był to na pewno poród w bólach.

Mimo bólów porodowych życie w połowie pierwszej dekady XXI w. wydawało się nieco łatwiejsze za sprawą występującej deflacji. Ta ostatnia wydawała się być zmartwieniem władz monetarnych, ale na pewno nie przeciętnego Japończyka. Aż wstyd się przyznać do tego, że będąc w 2005 r. w siedzibie banku centralnego Japonii (choć akurat wtedy reprezentowałem Ministerstwo Finansów), to temat prowadzonego wówczas luzowania ilościowego w ogóle nie był poruszany. Dla Europejczyków była to swoistego rodzaju egzotyka, specyficzna jedynie dla tej właśnie gospodarki. Nikomu chyba nie przyszło wówczas do głowy, że już za niespełna cztery lata temat luzowania ilościowego będzie numerem jeden dla niemal wszystkich ekonomistów. Ponadto dwadzieścia lat temu deflacja wydawała się nam zjawiskiem dużo bardziej odległym niż dystans dzielący Warszawę od Tokio.

Powrót inflacji

Inflacja, w trakcie mojej podróży, powróciła oficjalnie do Japonii, ale poza Bankiem Japonii nie widziałem radości na twarzach mieszkańców tego kraju. Skutki ekspansji monetarnej widać gołym okiem. W dobie silnego jena to turyści z Japonii zalewali świat. Spadek wartości jena o prawie 50 proc. (czyli wzrost wartości dolara o 100 proc.) spowodował, że teraz to zagraniczni turyści zalewają Tokio i odwiedzają atrakcje turystyczne tego kraju. Nie zawsze przestrzegają dominujących w Kraju Kwitnącej Wiśni zwyczajów – chociaż trzeba przyznać, że mimo taniego jena podróż do Japonii nadal jest sporym wyzwaniem finansowym dla wielu turystów, co przekłada się na fakt, iż na taką eskapadę mogą sobie pozwolić zamożni i lepiej wykształceni podróżni. W tracie całego pobytu nie widziałem bowiem ani jednego zataczającego się Anglika czy Niemca, mimo naprawdę niskich cen alkoholu w tym kraju. Upłynie jeszcze trochę wody w rzekach zanim Japończycy (na wzór Hiszpanów) wyjdą na ulice w geście protestu przeciwko wyjątkowo uciążliwym turystom.

Inflacja zaczyna naprawdę uprzykrzać życie mieszkańcom Kraju Kwitnącej Wiśni. W 2005 r. jeden z japońskich profesorów opowiadał mi casus swoich najmłodszych studentów, którzy jeszcze nie doznali na własnej skórze skutków inflacji. Te czasy niestety się skończyły. W trakcie naszego pobytu podwyżkę cen ogłosiła między innymi sieć restauracji Sukiya, w której wiele osób (w tym i my) się stołuje. Przy kursie dolara rzędu 155 jenów nawet podwyższone ceny wydawały się dla nas jeszcze przystępne. Ale gdyby trzeba było rozliczać się po kursie rzędu 115 jenów (nie wspominając już o poziomach poniżej 100 jenów), to wówczas jedzenie na zewnątrz byłoby dla nas naprawdę sporym wydatkiem. Faktem jest to, że w ostatnich latach rosną wynagrodzenia Japończyków. Dziś godzina pracy, według stawki minimalnej, kosztuje średnio już ponad 1000 jenów, a przed pandemią COVID-19 było to 900 jenów. Czy jednak wzrost ten uchroni Japonię przez mającym obecnie miejsce wzrostem cen? Czas pokaże, ale już teraz władze zastanawiają się nad tym, jak chronić sprzedawców, którzy często stawali się celem werbalnej agresji ze strony sfrustrowanych kupujących.

W trakcie mojego pobytu rozmawiałem z Japonką, którą znam od 20 lat, na temat życia w tym kraju. Gdy ją zapytałem o wyniki niedawno przeprowadzonych wyborów, to patrząc na jej reakcję, odniosłem wrażenie, jakbym popełnił spory nietakt. Nie chcąc mnie urazić, rzekła jedynie, że polityka w Japonii jest tak nudna, że wielu Japończyków woli rozmawiać o wynikach wyborów w USA, niż o wynikach wyborów we własnym kraju. Dopiero już po naszym spotkaniu (i po przeczytaniu kilku artykułów) zrozumiałem, w czym rzecz. W kraju starzejącego się społeczeństwa, wyrachowani politycy puszczają przysłowiowe oczko w kierunku ludzi starszych, mając często w głębokim poważaniu potrzeby młodych ludzi (do których zaliczyłbym moją rozmówczynię). Stąd też brak zainteresowania polityką ze strony wielu Japończyków.

Chiny – wielki konkurent

Innym problemem jest to, że Japońscy politycy najprawdopodobniej nie mają nic ciekawego do zaoferowania, jeśli chodzi o odnalezienie się tego kraju w dzisiejszym świcie. Niebawem po moim powrocie z pierwszej wizyty w Japonii, w lipcu 2005 r. Chiny zdecydowały się na pewne uelastycznienie kursu walutowego. Trudno zatem ocenić, czy właśnie za sprawą tej decyzji Chinom udało się zrzucić pięć lat później Japonię z pozycji wicelidera w rankingu największych gospodarek świata. Dziś pod koniec 2024 r. aż trudno wręcz uwierzyć w to, że Japonia mogła kiedykolwiek wyprzedzać Chiny.

W rozmowach prowadzonych w 2024 r. z Japończykami na temat Chin odczuwałem jednak pewien lęk. Kraj Kwitnącej Wiśni musi się jeszcze odnaleźć w świecie, w którym Państwo Środka będzie grało pierwsze skrzypce. Odwiedzając muzeum pieniądza Banku Japonii w Tokio, uświadomiłem sobie istotną rzecz. Otóż jednym z wielu powodów, dla których Kraj Kwitnącej Wiśni zdecydował się na trwającą ponad 250 lat izolację u progu XVII w. była chęć uniezależnienia się od chińskich monet (które zalewały ówczesną Japonię).

Analizując obecną sytuację, odniosłem wrażenie, że ten wyspiarski kraj ma problem, jeśli chodzi o jego podejście do Chin. Z jednej strony boi się ogromnego sąsiada, z drugiej strony jest świadom nieuchronności ułożenia sobie z nim stosunków na nowo. Widać już pewne kroki w tym kierunku zarówno na szczeblu mikro, jak i makro. W Tokio w metrze można zauważyć już obecność ogłoszeń w języku chińskim, a prezesi Banku Japonii dość często spotykają się ze swoimi odpowiednikami z ChRL.

Znając determinację tego narodu, wierzę, że uda im się zachować silną gospodarkę. Co ważniejsze, Japonia uczyni to najprawdopodobniej na własnych zasadach, bo są one dla Japończyków dość istotne. Tak jak w dobie trwającej jeszcze dominacji USA, nie udało się Japonii w pełni zamerykanizować (wystarczy wymienić zauważalną niemal na każdym kroku politykę pełnego zatrudnienia), tak i na przestrzeni reszty XXI w. (który ma przejść do historii jako wiek Azji), Japonia będzie usilnie zabiegać o zachowanie swojej specyfiki. W rozmowach ze mną Japończycy podkreślali, że nie chcą już tak ciężko pracować jak ich ojcowie czy dziadkowie. Nie zmienia to stanu rzeczy, że etos pracy jest tu nadal bardzo wysoki, a to na pewno powinno ułatwić Japonii odnalezienie się w nowej rzeczywistości.

Receptą Japonii na wyzywania XXI w. jest podtrzymywania etosu pracy i przede wszystkim próby zachowania swojej specyfiki społeczno-kulturowej. To wszystko sprawia, że tak naprawdę zachwyt Krajem Kwitnącej Wiśni i warunkami życia ogranicza się najczęściej do turystów, którzy przebywali tam kilka dni lub kilka tygodni.


Paweł Kowalewski

Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.

 



TPL_BACKTOTOP