Długoterminowe prognozy demograficzne są obarczone wysokim stopniem niepewności. Jednak Pekin poważnie traktuje spadek ludności i różnymi sposobami próbuje złagodzić problem. Niestety dotychczasowe działania władz nie przynoszą efektów.
W 2022 r. po raz pierwszy od sześciu dekad tempo wzrostu populacji chińskiej zanotowało spadek (0,06 proc.). Przyrost naturalny w ubiegłym roku szacowano na 6,77 urodzeń na 1000 mieszkańców, co jest wartością dwukrotnie niższą niż dekadę wcześniej. Chiny są krajem z najbardziej zachwianą równowagą płci (na 100 kobiet przypada 105 mężczyzn), co jest efektem aborcji selektywnej i oddawania dziewczynek do agencji adopcyjnych.
Państwo Środka to globalny lider siły roboczej (ponad 780 mln osób), ale jej zasoby się kurczą. Nadal ponad 68 proc. społeczeństwa znajduje się w wieku produkcyjnym (dekadę wcześniej udział ten był o 6 proc. wyższy), a mediana wieku wynosi 38 lat. Do 2050 r. mediana wieku przekroczy 50 lat, osoby w wieku produkcyjnym będą stanowić prawie połowę społeczeństwa, a 39 proc. Chińczyków będzie miało powyżej 60 lat. Współczynnik obciążenia ludności w wieku produkcyjnym osobami w wieku poprodukcyjnym wynosi ponad 18 proc., ale do 2050 r. wzrośnie do 50 proc. To wszystko wskazuje, że skończyła się „dywidenda demograficzna”, która latami napędzała gospodarkę.
Konsekwencje dla gospodarki
Bezpośrednią konsekwencją spadku liczby ludności jest utrata kapitału ludzkiego, czyli mniej przedsiębiorców, innowatorów i wykwalifikowanych pracowników. Poprawa opieki zdrowotnej (od 2001 r. wydatki publiczne i prywatne wzrosły 15-krotnie) wraz z ogólnym rozwojem sprawiły, że wydłużyła się średnia długość życia (z 44 w 1960 r. do 78 lat), a to w połączeniu z niższymi współczynnikami dzietności spowodowało szybkie starzenie się społeczeństwa. Chociaż Chiny przeszły długą drogę od produkcji pracochłonnej do modelu bardziej zaawansowanego technologicznie, to nadal wiele firm bardziej polega na pracy fizycznej. Powoduje to wzrost kosztów pracy i utrudnia konkurowanie na globalnym rynku. Chiny nie mogą też liczyć na migrantów (w 2020 r. były domem dla zaledwie 1 mln imigrantów). Jednak nie oczekuje się drastycznego niedoboru siły roboczej w krótkim okresie, ponieważ kraj dysponuje sporą pulą pracowników zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin.
Z powyższą kwestią wiąże się wydajność pracy i jej rola w systemie ubezpieczeń społecznych. Już teraz 11 chińskich prowincji ma deficyt budżetów emerytalnych. Chcąc utrzymać świadczenia dla seniorów na obecnym poziomie przy zachowaniu realnych dochodów pracowników, do 2050 r. wydajność musiałaby wzrosnąć o prawie 30 proc. Natomiast przejście Chin do grupy krajów o wysokim dochodzie na osobę (taki jest cel Pekinu) i zachowanie dotychczasowych świadczeń dla osób starszych wymagałoby wzrostu wydajności na poziomie około 3 proc. rocznie do 2050 r. Osiągnąć i utrzymać taki wynik przy obecnym poziomie zaawansowania gospodarki jest raczej nierealne (obecnie wydajność rośnie w tempie poniżej 1 proc.).
Ponieważ populacja Chin w wieku produkcyjnym kurczy się, ciężar utrzymania osób starszych będzie rósł. Tradycyjnie większość dzieci opiekowała się starszymi rodzicami. Jednak zanikanie rodziny wymaga zbudowania ogromnego państwa opiekuńczego. Są rozpisywane strategie dotyczące opieki nad seniorami. Pekin obiecuje budowę dodatkowych placówek opieki nad osobami starszymi czy szkolenia dla pielęgniarek geriatrycznych. Coraz częściej mówi też o podniesieniu wieku emerytalnego.
Dlaczego mało Chińczyków?
Jedną z głównych przyczyn spadku liczby ludności w Chinach jest funkcjonująca od 1979 r. polityka jednego dziecka. Stworzyła ona trwałe kulturowe oczekiwania i standard rodziny. Pekin od kilku lat manipuluje przy tej strategii, jednak efekt działań jest mizerny. Okazuje się, że samo „pozwolenie” na posiadanie większej liczby dzieci jest niewystarczające. Podobnie nie działają różne zakazy, mające podnieść dzietność. Przykładowo, niekorzystne zmiany w prawie rozwodowym spowodowały spadek pozwów o 43 proc. w 2021 r. (do takiego wyniku mogła też przyczynić się pandemia). Jednak utrudnianie rozwodów nie jest równoznaczne z decydowaniem się par na potomstwo. W mediach prowadzone są kampanie zniechęcające do aborcji, które w rzeczywistości nie wpływają na spadek liczby przeprowadzanych zabiegów. Według szacunków Instytutu Guttmachera za lata 2015-2019, Chiny miały jeden z najwyższych wskaźników aborcji na 1000 kobiet w wieku 15-49 lat ze wszystkich analizowanych krajów. Proponowano nawet wprowadzenie zakazu zamrażania komórek jajowych, aby kobiety nie odkładały macierzyństwa na później (wiek urodzenia pierwszego dziecka przesunął się z 26 lat w 2000 r. do 29 lat). Zresztą taka procedura (podobnie jak in vitro) jest nielegalna dla kobiet niezamężnych (w momencie pisania tekstu toczy się dyskusja, czy nie uchylić tego zakazu). Co ciekawe, nie ma ograniczeń zamrażania nasienia przez samotnych mężczyzn.
W decyzjach prokreacyjnych Chińczyków zasadniczą rolę odgrywają kwestie materialne, co potwierdzają liczne badania. Rosną koszty utrzymania, występują problemy z pracą, mieszkaniami czy ubezpieczeniami społecznymi. Ogromna konkurencja na rynku pracy wymaga od rodziców ciągłego podnoszenia kwalifikacji. Ten model przenoszony jest na dzieci – muszą odebrać solidne wykształcenie. Pęd za wychowaniem „małego geniusza” i model „helikopterowego rodzicielstwa na sterydach” (warto przytoczyć książkę A. Chua „Bojowa pieśń tygrysicy”, która konfrontuje chiński styl wychowania z zachodnim) to coś, czego młodzi ludzie coraz częściej nie chcą powielać. Jednak realia, w których żyją, nie pozostawiają im większego wyboru. Obecnie co drugie dziecko uczęszcza do prywatnego przedszkola, co jest kosztem od 700 do nawet 3000 dol. miesięcznie, a to dopiero początek wydatków na edukację pociech. Szacuje się, że przeciętna rodzina mieszkająca w zamożnej dzielnicy w Szanghaju wydaje około 120 tys. dol. na dziecko do 15 roku życia. Rodziny o niskich dochodach przeznaczają ponad 70 proc. dochodów na dziecko. Nie jest to zachęcająca perspektywa dla par planujących potomstwo. Młodzi Chińczycy coraz rzadziej mogą też liczyć na pomoc krewnych, gdyż rodziny się kruczą. Ciekawy raport na ten temat opracował American Enterprise Institute.
Niższa dzietność jest też naturalnym następstwem rozwoju kraju i nowych możliwości, jakie otwierają się przed młodymi ludźmi. Chcą się kształcić, często za granicą, robić karierę, zwiedzać świat. Odkładają lub rezygnują z małżeństwa i potomstwa. Szacuje się, że w Chinach mieszka 220 mln osób niezamężnych (13,3 proc. osób w wieku powyżej 20 lat). Chińczycy coraz częściej decydują się na model DINK (dual income, no kids). Często w badaniach wskazują, że żyją w większej niepewności niż ich rodzice. Inaczej podchodzą do pracy i wartości życiowych. Niemałe znaczenie w zmianach postawy do rodzicielstwa odegrały lockdowny. Nawet ukuto hashtag #thelastgeneration oznaczający, że nadużywanie polityki „zero COVID” skutecznie zniechęciło do posiadania dzieci i kolejnych pokoleń Chińczyków po prostu nie będzie.
Kolejną kwestią jest stereotypowe podejście do roli płci. Istnieje przepaść między aspiracjami Chinek a tradycyjnie przypisanymi im rolami. Popularny ranking Gender Gap 2022 opracowywany przez World Economic Forum plasuje Chiny na 102. pozycji na 146 krajów i wiele się nie zmieniło w ostatnich latach. Kobiety nadal mają niższą pozycję niż mężczyźni na rynku pracy. Różnica w zarobkach między kobietami a mężczyznami wynosi w zależności od badań od 13 proc. do nawet 30 proc. Ma to związek z pewnego rodzaju segregacją zawodową. Nieporównywalnie więcej mężczyzn pracuje w wysokodochodowych biznesach. Chociaż prawie 56 proc. Chinek w wieku produkcyjnym ma tytuł licencjata lub wyższy (w porównaniu z 33,6 proc. mężczyzn), to tylko 34 proc. kobiet zajmuje stanowiska kierownicze, w porównaniu z prawie 41 proc. mężczyzn. W 2021 r. prawie 14 proc. członków zarządów spółek stanowiły kobiety. Jeszcze 5 lat wcześniej ich udział wynosił 8,5 proc. Często pojawiają się, głosy, że zbyt wykształcone Chinki będą koncentrowały się na karierze zawodowej, a nie posiadaniu dzieci. Jednak naturalny eksperyment opisany przez badaczkę z London School of Economics udowadnia, że lepszy dostęp Chinek do edukacji sprzyja dzietności. Kobiety wykształcone częściej uczestniczą w rynku pracy i osiągają wysokie dochody, co z kolei pozwala sprawniej łączyć pracę z wychowywaniem dzieci. Ponadto wykształcenie zwiększa pozapłacowe dochody kobiet (np. poślubiają mężczyzn o wyższym statusie społecznym, którzy dobrze zarabiają).
Zachowania dyskryminacyjne widać też w firmach, które nierzadko zmuszają pracownice do podpisywania umów dających pracodawcy prawo do zwolnienia kobiety, jeśli zajdzie w ciążę. Na firmowych stronach internetowych i platformach społecznościowych znajdziemy oferty kierowane tylko do kandydatów z dziećmi. Takie działania są nielegalne, ale najczęściej ignorowane przez organy nadzorujące. Jak dalece niekorzystną pozycję na rynku pracy mają Chinki, wykazało badanie mieszkanek miast, przeprowadzone w 2020 r. przez Women’s Studies Institute of China. 45 proc. respondentek stwierdziło, że ciąża lub wychowywanie dzieci negatywnie wpłynęło na ich zatrudnienie, ponad 1/3 zgłosiła utratę dochodów, a ponad 20 proc. – utratę możliwości szkolenia lub awansu. Kolejne 13 proc. stwierdziło, że zostało zwolnionych lub zmuszonych do rezygnacji, a 8 proc. doświadczyło degradacji.
Obserwując łamanie swoich podstawowych praw i narastającą presję na rodzenie dzieci, coraz więcej Chinek dołącza do cichego protestu. Nie chcą być zredukowane do roli rodzicielki, żony i opiekunki dla starzejących się rodziców i teściów (trafne studium nad rolą kobiety w Chinach stanowi książka L.H. Fincher „Leftover Women: The Resurgence of Gender Inequality in China”). Coraz częściej chcą się kształcić, robić karierę i mieć związki partnerskie (szacuje się, że mimo aktywności zawodowej, poświęcają trzy razy więcej czasu na nieodpłatne prace domowe niż mężczyźni). W takiej postawie utwierdzają je też ukazywane w mediach modele silnych kobiet (obecnie 2/3 światowych miliarderek, które samodzielnie zbudowały swój majątek pochodzi z Chin). W Internecie prężnie działają ruchy feministyczne (nazywane C-fem), chociaż napotykają na znaczny opór ze strony cenzorów, ale też nierzadko zwykłych mężczyzn chcących zachować dotychczasowy podział ról w społeczeństwie (istnieją nawet działacze na rzecz praw mężczyzn).
Z masą problemów zmagają się też migrujący ze wsi do miasta, którzy w statystykach chińskich nazywani są nongmingong. Szacuje się, że takich osób w minionym roku było prawie 300 mln. Posiadają oni wiejskie hukou (zezwolenie na zamieszkanie). Oznacza to, że przez ostatnie sześć miesięcy wykonywały pracę poza rolnictwem albo opuściły dom, aby szukać pracy poza rolnictwem. Osoby te są wykluczone z szeregu świadczeń i możliwości zagwarantowanych osobom z miejskim hukou. Wspomniany system jest kluczowym czynnikiem wpływającym na życie i małżeństwa migrantów wiejskich, których większość ma niski status społeczny, brak dochodów, stałego mieszkania i zatrudnienia. Nie mają oni możliwości zaoszczędzenia na mieszkanie, samochód, a tym bardziej na wychowanie dziecka. Ze względu na zachwianie równowagi płci, w gorszej sytuacji są mężczyźni, którzy mają problemy ze znalezieniem partnerki, a często nie spełniają „wymogów zamożności” stawianych kandydatom na męża (kwestie często nadal ważniejsze niż miłość).
Wymienione elementy w żadnym wypadku nie wyczerpują długiej listy bolączek społeczeństwa. Stanowią tylko kilka zasygnalizowanych obszarów, nad którymi warto się pochylić, diagnozując przyczyny kurczenie się chińskiej populacji.
Zmiany w polityce
Wydaje się, że Pekin powoli zaczyna rozumieć, że czas zmienić taktykę. W próżnię trafiają hasła o modelu tradycyjnej rodziny jako „podstawowej komórki społecznej” czy slogany nawołujące kobiety do pokornego przyjęcia swojej roli jako strażniczki domowego ogniska w patriarchalnym społeczeństwie. Krótko mówiąc, za Wielkim Murem powoli buduje się bardziej nowoczesne, silniej nastawione na równość i rozwój, a co za tym idzie, częściowo negujące dotychczasowe wartości społeczeństwo. Dlatego z duchem czasu powinny podążać metody zachęcania Chińczyków do powiększania rodzin.
Chcąc zwiększyć efektywność polityki pronatalistycznej, Pekin zaczął eksperymentować ze sposobami bardziej adekwatnymi do rzeczywistości, m.in. ulgami podatkowymi, dotacjami na opiekę nad dziećmi, bezpłatną edukacją, obniżaniem liczby godzin pracy dla rodziców i kredytami mieszkaniowymi. Do walki z niską dzietnością dołączyły niektóre samorządy, które oferują dotacje dla rodziców czy dłuższe urlopy. Bez reformy hukou też się pewnie nie obejdzie. Coraz głośniej mówi się o równouprawnieniu kobiet. Wydano i, co najważniejsze, zapowiedziano egzekwowanie regulacji dotyczących ochrony kobiet w miejscu pracy. O parytetach politycy jeszcze nie dyskutują, ale możliwe, że krytyka jaka spadła na Biuro Polityczne KPCh w 2022 r., kiedy nie wybrano do jego organów żadnej kobiety, zmusi do refleksji.
Chińskie władze zmierzają też do zniesienia ograniczeń w rejestrowaniu dzieci niezamężnych rodziców. Także osoby samotnie wychowujące dzieci mają być włączone do polityki ludnościowej. W związku z problemem bezpłodności, który dotyka w Chinach aż 18 proc. par (średnia światowa wynosi 15 proc.), Pekin zdecydował o włączeniu do ubezpieczenia społecznego technologii wspomaganego rozrodu, w tym in vitro (metoda zalegalizowana w 2001 r.). Każdego roku dzięki tym metodom poczętych zostaje około 300 tys. dzieci (około 3 proc.), jednak po zmianach można spodziewać się, że dużo więcej par skorzysta z tej metody. Koszt cyklu in vitro szacowany jest na 4,5-12 tys. dol. Przy średniej miesięcznej pensji Chińczyka wynoszącej około 1,3 tys. dol., taki wydatek był często nieosiągalny. Obecnie działa 539 placówek medycznych i 27 banków nasienia uprawnionych do stosowania technologii wspomaganego rozrodu. Jednak większość z nich zlokalizowana jest w dużych miastach. Pekin zapowiedział, że do 2025 r. zwiększy dostępność miejsc oferujących takie leczenie. Ponadto mają zostać wprowadzone pakiety poprawiające opiekę przed i poporodową.
W ramach działań związanych ze zrównoważonym rozwojem chińskiej populacji władze zamierzają wprowadzać kampanie edukacyjne w zakresie zdrowia reprodukcyjnego. Ma to na celu zwiększyć świadomość społeczną i ograniczyć występowanie nieplanowanych ciąż (Chiny mają najwyższy wskaźniki dostępu kobiet w wieku 15-49 lat do nowoczesnej antykoncepcji według danych Instytutu Guttmachera).
Podsumowując, walka z problemami demograficznymi to dobry test dla umiejętności Pekinu do wyjścia poza schematy i tradycję. Dotychczasowe działania nie przyniosły efektów, dlatego zmiana strategii okazuje się konieczna. Raczej na wzrosty populacji szansa jest niewielka, natomiast możliwe jest łagodzenie jej spadków. Fundamentalnym jest obiektywna diagnoza problemu, czyli uważne wsłuchanie się w potrzeby osób młodych, a szczególnie kobiet, bo przecież główni zainteresowani najlepiej wiedzą, co stanowi dla nich barierę w decyzji o powiększeniu rodziny. Taka uważność na potrzeby młodego pokolenia, bez uprzedzeń, angażowania własnych przekonań i kurczowego trzymania się tradycji, pozwoli na lepszą konstrukcję polityki pronatalistycznej. Jednocześnie trzeba mieć na względzie obiektywnie zachodzące zmiany cywilizacyjne i dostosowywać do nich gospodarkę. Polityka jednego dziecka tylko przyspieszyła pewne przemiany, które i tak z czasem dotarłyby za Wielki Mur. Co ważne, tych zmian nie należy postrzegać wyłącznie jako zagrożenie, stawiając w kontrze z chińską tradycją. To wywołuje tylko napięcia, a nie wnosi konstruktywnych rozwiązań.
Warto pamiętać, że zmiany demograficzne to też ogromny potencjał i możliwości dla firm i społeczeństwa. Przykładowo, wraz ze starzeniem się populacji Chin będzie rosło zapotrzebowanie na opiekę zdrowotną nad osobami starszymi i powiązane produkty. Szacuje się, że do 2030 r. wartość chińskiego rynku opieki nad seniorami osiągnie 3 bln dol. W miarę zmniejszania się siły roboczej firmy będą musiały inwestować w automatyzację i technologię, co będzie wymagało nakładów na badania i rozwój, a także szkoleń dla pracowników w zakresie obsługi nowych technologii. Chcąc przyciągnąć i zatrzymać pracowników na konkurencyjnym rynku pracy, pracodawcy będą oferować elastyczne warunki pracy. Zmieni się także konsumpcja. Na te i wiele innych zjawisk należy być przygotowanym w nadchodzących dekadach.
Ewa Cieślik