W Chinach nowe wiatry. Spektakularny upadek bodaj najbardziej znanego celebryty Jacka Ma, ograniczenie godzin spędzanych przez młodych ludzi przy komputerach i w salonach gier, mocne uderzenie w popularną formę udzielenia korepetycji, czy jeszcze głośniejszy cios w przemysł deweloperski i powolny upadek firmy Evergrande. Co to wszystko znaczy?
Czy tylko o to, jak wyjaśnia wielu ekspertów na Zachodzie, że tym samym Komunistyczna Partia Chin (KPCh lub Partia) ma pokazać raz jeszcze wszystkim swoje miejsce w szeregu i udowodnić, że to Partia, a nie wielki biznes czy arcybogate firmy deweloperskie i konglomeraty elektroniczne rządzą w państwie? Poniekąd tak, ale nie tylko.
Owszem, przywódcy w ChRL nie wyobrażają sobie takiej sytuacji, do jakiej doszło w USA, że Twitter odebrał kontro byłemu prezydentowi Donaldowi Trumpowi. Przecież to oczywiste. Już dawno temu Mao Zedong powiadał, że to Partia rządzi karabinem. A teraz ta sama Partia dowodzi, że jest wszędzie i kieruje wszystkimi, z biznesem i sektorem prywatnym włącznie. Nikt nie może podważać ani jej autorytetu, ani władzy.
Społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu
Tyle tylko, że w połowie tego roku nastąpiła wyraźna zmiana haseł, a to zazwyczaj oznacza też zmianę kursu politycznego. Dotychczas rządząca od końca 2012 r. ekipa pod wodzą coraz bardziej skupiającego władzę w swoich rękach Xi Jinpinga stawiała na budowę „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu” (xiaokang shehui). Do tego terminu, wywodzącego się z konfucjanizmu, po raz pierwszy sięgnął na wstępie reform w końcu lat 70. ich ojciec i wizjoner, Deng Xiaoping. Na piedestale postawiła go jednak dopiero ekipa Hu Jintao (2002-2012), ale wtedy było to założenie bardziej werbalne niż realny program, bowiem władze skupiały się na budowie mocy państwa, a nie społeczeństwa i jego siły nabywczej. Już wtedy było jednak wiadomo, że za tym pojęciem kryły się tak naprawdę dwa podstawowe cele: pozbycie się skrajnej biedy w społeczeństwie oraz budowa silnej klasy średniej i wraz z nią kwitnącego rynku wewnętrznego.
Program ten na samym świeczniku postawił Xi Jinping, pod koniec 2014 r. włączając tę formułę w swój program – wizję „chińskiego marzenia” (Zhongguo meng – Chinese Dream) i wskazując budowę „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu” jako swój „pierwszy cel na stulecie” – KPCh, do realizacji do 1 lipca tego roku. I rzeczywiście, sam Xi w uroczystym przemówieniu z tej okazji w symbolicznej bramie Tiananmen ogłosił jego powstanie.
Mówił do tysięcy ludzi zebranych na placu i milionów przed telewizorami, że Partia pod jego kierunkiem „umożliwiła Chinom dokonanie historycznego przełomu i przejście z poziomu państwa relatywnie zacofanego na pozycję drugiej największej gospodarki na globie, a przy tym dokonała innej historycznej transformacji – życia ludności, przechodząc od poziomu ledwie wystarczającego na przeżycie do obecnej sytuacji umiarkowanego dobrobytu, która z kolei dobrze rokuje, że nadejdzie on też w każdej możliwej dziedzinie”.
Już znacznie wcześniej, w programowym przemówieniu na specjalnym sympozjum partyjnym poświęconym temu zagadnieniu, w kwietniu 2019 r. Xi Jinping podał, że w okresie 2012-18 liczba mieszkańców żyjąca w skrajnej biedzie (tzn. o dochodach nie przekraczających ekwiwalentu dwóch dolarów na dzień) spadła z 98,99 do 16,6 mln osób, a poziom ubóstwa spadł z 10,2 do 1,7 proc. Co więcej, zaznaczał, że chodzi nie tylko o przysłowiowy wikt i opierunek, czyli żeby ci najbiedniejsi mieli co jeść i pić, ale żeby „do 2020 r. mieli też zagwarantowaną podstawową opiekę medyczną oraz obowiązkowe kształcenie podstawowe”.
Nie dopowiedział, ale w chińskich elitach i tak jest to jasne, że już starożytni mędrcy powiadali, że chcąc mieć silne i efektywne państwo, trzeba najpierw zapewnić ludziom dobre wykształcenie i dobrą opiekę zdrowotną. Dopiero później przychodzą inwestycje, począwszy od dróg i mostów, jak w znanym powiedzeniu: „Chcesz być bogaty, zacznij od budowy dróg” (Yao xiang fu, xian xiu lu). To te właśnie elementy eksponują chińskie władze w stałych kontrowersjach z Zachodem o rozumienie praw człowieka. Bowiem to właśnie wyżywienie i odzienie uznają za najważniejsze prawo, a nie indywidualne wolności, jak na Zachodzie.
W przemówieniu z kwietnia 2019 r. Xi Jinping zaznaczył, że „Chiny są jedynym państwem rozwijającym się, które równolegle przyniosło szybki rozwój oraz redukcję biedy”. A z kolei podczas przemówienia 1 lipca 2021 r. zapewnił, że skrajną biedę zredukowano do zera, a równocześnie pojawiła się klasa średnia, szacowana obecnie w chińskich dokumentach na 400 mln osób. Jak się zakłada, w ciągu najbliższej pięciolatki ma być ich nawet 600 mln, a więc więcej niż obywateli Unii Europejskiej, nawet przed brexitem.
Nowy cel: wspólny dobrobyt
Ponieważ te cele zostały osiągnięte, to nic dziwnego, że 17 sierpnia tego roku Xi na posiedzeniu Centralnej Komisji Finansów i Gospodarki wystąpił z kolejnym programowym referatem, gdzie rzucił nowe hasło i nowy program, mówiący tym razem o „wspólnym dobrobycie” (gongtong fuyu).
Naturalnie, nowe hasło dość szybko przeniosło się do propagandy, ale znamion nowego kursu politycznego zaczęło nabierać dopiero wtedy, gdy w październiku cały tekst sierpniowego wystąpienia przywódcy opublikował organ teoretyczny Partii, Qiushi. Od tej chwili to pojęcie powszechnie widoczne i wszędzie słyszane, podobnie jak wcześniej formułą mówiącą o budowie „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”. Co tym razem jest w grze?
Według słów Xi, chodzi o dalszy etap rozwoju tamtejszego ustroju nazywanego oficjalnie „socjalizmem o chińskiej specyfice”. Władze KPCh już dawno zrozumiały, że „socjalizm to nie bieda”, jak mówił Deng Xiaoping. Tak więc od 18 zjazdu Partii w 2012 r. nadrzędnym zadaniem władz była poprawa poziomu życia ludności. Do tej pory trzymano się sprawdzonej już wcześniej formuły „pozwolić najpierw wzbogacić się jednym, by za nimi poszli następni”. Teraz jednak długoterminowe cele są inne, chodzi przede wszystkim o „rozwój wysokiej jakości, a ten wymaga wysokiej jakości pracowników”.
Chodzi więc, raz jeszcze, o wykształcenie, ale też inny zakres, a mianowicie nową rewolucję naukowo-techniczną, w którą Chiny też wchodzą, bo przecież oficjalnie deklarują, że do roku 2035 chcą być społeczeństwem innowacyjnym. Ta nowa rewolucja – według słów Xi – „przyniesie kolosalne zmiany na rynku pracy”. W takiej sytuacji, jego zdaniem, w ramach proponowanego programu „wspólnego dobrobytu” całej już tym razem ludności, co ma być osiągnięte do 2035 r., trzeba zerwać z dotychczas promowaną zasadą, zgodnie z którą zbudowano by jednie dobrobyt dla wybranych.
Innymi słowy, pojęcie „wspólnego dobrobytu” zakłada, że „wszyscy ludzie będą cieszyć się i prosperować w sensie materialnym i duchowym, a nie tylko wybrana garstka”. Przy czym, co podkreśla się równie mocno, to nie jest ponowne nawoływanie do egalitaryzmu, w ramach którego wszyscy mają mieć to samo i tyle samo. Taka zmiana jest nieunikniona i musi nastąpić, albowiem chińskie władze wyciągnęły należyte wnioski tak z sytuacji we własnym kraju, jak i na świecie. Według oceny chińskiego przywódcy: „W chwili obecnej problem nierówności dochodowych zajmuje poczesne miejsce na całym globie. W wielu państwach spolaryzowani są zarówno bogaci, jak biedni i następuje upadek klasy średniej. To natomiast prowadzi do dezintegracji, politycznej polaryzacji oraz rozbuchanego populizmu – co daje nam niebywały materiał do przemyśleń. Nasze państwo musi stanowczo postawić tamę polaryzacji i postawić na wspólny dobrobyt, jeśli chce utrzymać społeczną harmonię i stabilność”.
Jak to zrobić? Xi Jinping podał następujące formuły („zasady”):
- Wspierać rozwój techniczny i innowacje jako narzędzia kreowania dobrobytu
- Utrzymać podstawowe zasady systemu gospodarczego, w tym zróżnicowanie własności i kluczową rolę sektora publicznego
- Wspierać zdolnych i kompetentnych, a przy tym nie wpaść w pułapkę „welferyzmu”, czyli premiowania leni i nierobów
- Stosować, jak na początku reform, zasady stopniowalności wprowadzanych zmian, bo przecież „wspólny dobrobyt to dalekosiężny cel, który nie może być przecież osiągnięty z dnia na dzień”.
Tak wyglądają programowe założenia, które już zaczęto wprowadzać w życie w wymiarze praktycznym. W nadmorskiej prowincji Zhejiang i w jednym z najbogatszych jej miast, Jiaxing, uruchomiono eksperymentalny pięcioletni program, gdzie dochodzenie do wspólnego dobrobytu rozpisano na aż 52 szczegółowe przedsięwzięcia. Chodzi m.in. o rozwiązania mające na celu taki sam dostęp do komunikacji i usług publicznych, szczegółową rejestrację domostw po to, by w uporządkowany sposób dostarczać im najnowsze rozwiązania z zakresu wysokich technologii (wraz z szybkim Internetem), czy znacznie większy nadzór i kontrolę nad gruntami przejmowanymi pod nowe inwestycje.
Zabierz bogatym, daj biednym
Widać wyraźnie, że władze chińskie zaniepokoiły się niektórymi zjawiskami trawiącymi tamto społeczeństwo, jak korupcja, nierówności dochodowe, kominy płacowe, ale też bańka budowlana czy nadmierne, niekontrolowane inwestowanie ze strony władz lokalnych. O tym mówi się i prowadzi odpowiednie akcje w sposób otwarty. Stąd ta głośna sprawa Evergrande, czy stwierdzony już fakt, że wprowadzone już nowe rozwiązania pozbawiły spółki na chińskich giełdach kwoty rzędu 1,5 mld dolarów.
Dzieje się to na wiele sposobów, narzucając im nowe regulacje lub kontrole, ale też zachęcając do zmiany zachowań czy profilu działalności. Na przykład potężne konglomeraty technologiczne Alibaba i Tencent natychmiast wyasygnowały ok. 46 mln dolarów dla ofiar głośnej powodzi w prowincji Shanxi w lecie tego roku. A Alibaba cały czas mocno inwestuje w projekty smart city, też wymieniane w dokumentach programowych jako część dochodzenia do poziomu „wspólnego dobrobytu”.
Media zachodnie oraz eksperci z zewnątrz patrzą na te nowe rozwiązania albo sceptycznie, albo wręcz sarkastycznie. Niektórzy nie dowierzają władzom i uważają, że to nic innego, jak „powrót do maoizmu”, a więc jednak egalitaryzmu. Inni dostrzegają w Xi Jinpingu i jego działaniach nowego Robin Hooda, który zabiera bogatym, a daje biednym. Jeszcze inni natomiast podkreślają, że ten nowy program nie odpowiada na inne kluczowe wyzwania, jak szybkie starzenie się społeczeństwa, koniec dywidendy demograficznej czy też efekty długoletniej (1979-2015) polityki jednego dziecka w rodzinie, która przyniosła m.in. fenomen jedynaków, hedonistycznych z natury i niezbyt zdolnych do funkcjonowania we wspólnocie, a więc, tym samym, kreowania wspólnego dobrobytu.
Zachód jak zwykle jest sceptyczny, ale praktyka pokazuje, że chińskie władze zazwyczaj jak mówią, tak robią. Stąd też, zamiast naigrawać się z nowych tamtejszych pomysłów, co zazwyczaj się u nas robi, warto się temu nowemu eksperymentowi uważniej przyglądać. Jeśli, zgodnie z planem, zaprowadzono xiaokang shehui i usunięto skrajną biedę, to być może za dekadę Chiny rzeczywiście staną się społeczeństwem „wspólnego dobrobytu”?