Mija 31 lat od zjednoczenia Niemiec, ale wschodnim landom nadal nie udało się w pełni nadrobić zapóźnienia rozwojowego. Warto przypomnieć, jak wyglądał bilans zamknięcia w NRD i co stało się z jej aktywami.
Ponad trzy dekady od zjednoczenia Niemiec, dziedzictwo podziału, którego symbolem był wzniesiony w 1961 r. Mur Berliński, jest wciąż odczuwalne w sensie i gospodarczym, i społecznym. Trudno się temu dziwić z perspektywy Polski, gdzie relikty minionej epoki wciąż kłują jak drzazga w oku. Progres oczywiście się dokonał: w 1991 r. wskaźnik PKB per capita NRD był równy jednej trzeciej zachodnioniemieckiego, podczas gdy obecnie sięga blisko 70 proc. Nie zmienia to faktu, że Osti uciekają na zachód, bo tam bije serce niemieckiej przedsiębiorczości.
Niemcy cieszą się dość równomiernie rozłożoną geograficznie tkanką przemysłową. Bo o ile na gospodarczych mapach Wielkiej Brytanii i Francji wyraźnie dominują ich stolice, o tyle w Niemczech biznes jest rozsiany po kilkunastu miastach i wcale niekoniecznie metropoliach. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że wschodnia część kraju jest pod tym względem upośledzona. Znamienne, że ani żaden wschodni klub piłkarski nie gra w elitarnej Bundeslidze, ani żadna z 30 największych niemieckich spółek giełdowych tworzących indeks giełdowy DAX nie ma siedziby za Łabą. Rodzynkiem wschodu jest kosmopolityczny Berlin, który otwartym stylem życia i niskimi (w porównaniu z Monachium) kosztami utrzymania przyciąga nie tylko bohemę, ale także absolwentów z aspiracjami.
Dziedzictwo kombinatów
Gospodarka NRD dźwigała brzemię finansowania potężnych dotacji, które pochłaniały ponad jedną piątą PKB. Ich celem było utrzymywanie cen mieszkań i towarów na niskim poziomie. A że pieniądze przepalano na dopłaty do cen konsumpcyjnych, brakowało ich na modernizację starzejącego się sektora przemysłowego. Ten wzorzec był typowy dla krajów bloku komunistycznego.
Specyficzne dla NRD były natomiast utworzone w latach 1979-80 kombinaty przemysłowe. Zastąpiły one biurokratyczne związki przedsiębiorstw publicznych (odpowiedniki zjednoczeń w PRL), które pełniły funkcję pasów transmisyjnych między ministerstwami a poszczególnymi przedsiębiorstwami. Kombinaty integrowały pionowo różne przedsiębiorstwa w ramach jednego łańcucha wartości, czyli pracujące na rzecz wytworzenia określonego produktu końcowego. Miało to w zamyśle zracjonalizować produkcję, obniżyć koszty i zwiększyć podaż.
Kombinaty przypominały klastry, bowiem w ich skład wchodziły instytuty badawcze. Połączenie działalności laboratoryjnej z produkcyjną pozwalało lepiej ukierunkować badania i szybciej implementować ich wyniki w produkcji. Wspólne dla kombinatu kierownictwo zawiadywało całym procesem produkcyjnym: od badań, przez produkcję, po sprzedaż. Pod koniec lat 1980. funkcjonowało 127 kombinatów podlegających planowaniu centralnemu i 94 – regionalnemu. Niektóre, jak optyczny w Turyngii czy chemiczny w Saksonii-Anhalt, prosperowały, inne były nieefektywne.
Dzięki renomowanym uniwersytetom w Dreźnie, Lipsku i Jenie w NRD wysoko stały nauki ścisłe i inżynierskie kierunki studiów. Ponadto strategiczne w pojęciu partii gałęzie przemysłu (chemia, mechanika i elektronika) cieszyły się preferencyjnym dostępem do subsydiów. Czyniło to Niemcy Wschodnie liderem bloku komunistycznego w dziedzinie zaawansowanych technologii, z powodzeniem eksportującego na Zachód wyroby mechaniki precyzyjnej: aparaty fotograficzne (słynna w Polsce Praktica), przyrządy optyczne, maszyny do pisania i zegarki. Specjalizacja w zakresie mikroelektroniki i elektrotechniki była perełką wschodnioniemieckiej gospodarki, która notowała takie sukcesy, jak pierwszy w świecie komunistycznym jednomegabitowy chip komputerowy i 32-bitowy komputer osobisty.
Szokowa aprecjacja marki NRD
W lipcu 1990 r., jeszcze za „życia” NRD, pośpiesznie wprowadzono unię walutową, gospodarczą i społeczną. Niemiecki Instytut Badań Gospodarczych (DIW) sugerował przyjęcie wymiany 1:5 w celu ochrony eksportu NRD, ale ostatecznie, wbrew ówczesnemu prezesowi Bundesbanku, obrano przelicznik 1:1. Oznaczało to 4-krotną aprecjację marki NRD (przed zjednoczeniem marka zachodnioniemiecka kosztowała ponad 4 marki wschodnioniemieckie).
Bundesbank obawiał się o stabilność marki, ale Helmut Kohl parł do zjednoczenia, póki sprzyjały temu okoliczności polityki zagranicznej. Bardziej realistyczny kurs wymiany, oparty na różnicy w wydajności pracy między Wschodem a Zachodem, spowodowałby drastyczne obniżenie płac nominalnych w NRD, co byłoby niepożądane politycznie. Skutek był jednak taki, że firmy stały się nierentowne, a do tego obciążone kosztami podwyżek płac. W wyniku unii walutowej koszty pracy w NRD wzrosły znacznie powyżej poziomu w RFN, radykalnie zmniejszając konkurencyjność przemysłu wschodnioniemieckiego. Ceny produktów eksportowych NRD wzrosły w ciągu jednej nocy o 450 proc. i przestały być konkurencyjne, a rynek eksportowy (39 proc. gospodarki) załamał się.
W połączeniu z demontażem mechanizmu centralnego planowania szok walutowy spowodował spadek produkcji i braki w zaopatrzeniu. Nie pomagał drenaż wysoko wykwalifikowanej siły roboczej na zachód. Jednocześnie bezrobocie wśród robotników gwałtownie wzrosło. Wcześniej przedsiębiorstwa państwowe (tzw. VEB-y) nie miały konkurencji. Produkcję i handel organizowało państwo, ceny ustalali planiści według kryteriów politycznych. W większości przypadków wydajność sięgała zaledwie jednej trzeciej zachodniego poziomu.
Grzechy holdingu powierniczego
W czerwcu 1990 r., a więc miesiąc przed wprowadzeniem unii walutowej i cztery miesiące przed zjednoczeniem, Izba Ludowa (niem.: Volkskammer), jednoizbowy parlament NRD, powołał do życia holding powierniczy (niem.: Treuhandanstalt – THA) – państwową agencję odpowiedzialną za prywatyzację. Mandat THA był arcytrudny. W całej dekadzie lat 1980. w skali świata kapitalistycznego nie przeprowadzono nawet tysiąca prywatyzacji z majątku publicznego. Teraz tysiące firm miało zostać sprywatyzowanych niemalże jednocześnie, w warunkach przechodzenia z gospodarki planowej na rynkową.
Problemów było bez liku, poczynając od tego, że brakowało zasobów kadrowych i kompetencji audytorskich. Pierwsi prezesi THA zmieniali się miesiąc po miesiącu. Dłużej zagrzał miejsce dopiero Detlev Rohwedder. Zachodni menedżerowie, których zatrudnił, zamiast być gwarantem sukcesu instytucji, nierzadko dopuszczali się malwersacji, licząc na to, że w rewolucyjnym chaosie nikt się nie połapie. Nadużycia ułatwiał fakt, że THA opierał się zwykle na dochodach, a nie na rzeczywistej wartości prywatyzowanych spółek. Te zaś były niskie, ponieważ firmy nie miały szans na przetrwanie w warunkach konkurencji bez kosztownej restrukturyzacji ze strony inwestora. W roku 1998 komisja śledcza Bundestagu ds. mienia NRD oszacowała szkody spowodowane defraudacją na 3 do 10 mld marek zachodnioniemieckich, tj. 1,5 – 5 mld euro.
Co więcej, Rohwedder metodą faktów dokonanych zmienił ustawowy mandat Treuhandanstalt. Zgodnie z założeniem wszystkie kombinaty miały bowiem zostać zreorganizowane w cztery duże, branżowe spółki akcyjne. Rohwedder obawiał się jednak, że przedsiębiorstwa, nieskore do modernizacji z braku funduszy, będą bez końca zasysały dotacje. Dlatego też chciał jak najszybciej sprywatyzować majątek NRD, nie sprzyjając pierwotnej idei przeniesienia majątku państwowego na obywateli. Prawo zostało później dostosowane do rzeczywistości.
Wszystkie przedsiębiorstwa państwowe zostały przekształcone w spółki (akcyjne – AG lub z ograniczoną odpowiedzialnością – GmbH) – łącznie 14,6 tys. podmiotów zatrudniających 4 miliony pracowników w 45 tys. lokalizacji. Zainteresowanie spółek zachodnioniemieckich okazało się niewielkie, gdyż nie potrzebowały one zwiększenia mocy produkcyjnych, aby sprostać popytowi ze wschodnich landów.
Głównym motywem inwestorów był dostęp do rynku, przy czym działalność badawczo-rozwojowa była w większości przenoszona do siedziby inwestora na zachodzie, natomiast na wschodzie pozostały zadania związane z dystrybucją. Niestety niski był udział NRD w przejęciach – zaledwie 6 proc. (głównie w drodze wykupów menedżerskich) z powodu niewystarczającego kapitału prywatnego. Jedną z nielicznych udanych prywatyzacji tego typu był producent wina musującego marki Rotkäppchen. Ponad 30 proc. przedsiębiorstw zostało ostatecznie zamkniętych, co w połączeniu z redukcją zatrudnienia w tych, które przetrwały, poskutkowało likwidacją 60 proc. miejsc pracy na terenie NRD.
W pierwszej ustawie o Treuhandanstalt przewidziano możliwość przyznania obywatelom NRD udziałów w likwidowanych aktywach. Pierwotny zamysł, że prywatyzacja przyniesie dochody, które pokryją koszty, opierał się na błędnych danych dostarczonych przez rząd Hansa Modrowa (ostatni komunistyczny premier NRD). Według tych kalkulacji aktywa holdingu powierniczego oszacowano na 250 mld marek zachodnioniemieckich. W rzeczywistości zamiast zysków pojawił się dług: żeby zostać udziałowcem, każdy obywatel NRD musiałby uiścić kwotę 6 875 euro na poczet spłaty długu. Notabene THA był największą w historii państwową spółką niemiecką i pozostawił po sobie największy deficyt, jaki kiedykolwiek widziano: ponad 200 mld marek, tj. równowartość 110 mld euro. Przychody ze sprzedaży aktywów nie pokryły bowiem nakładów inwestycyjnych na restrukturyzację, transferów socjalnych dla pracowników, a przede wszystkim zobowiązań z tytułu kredytów prywatyzowanych przedsiębiorstw, które po wymianie pieniądza w stosunku 1:1 obudziły się z ogromnymi długami.
Apogeum narastającego rozgoryczenia zwalnianych pracowników stało się zabójstwo prezesa Rohweddera niecałe osiem miesięcy po zjednoczeniu kraju. Pod kierownictwem jego następczyni, Birgit Breuel, holding powierniczy trzymał się zasady pierwszeństwa prywatyzacji przed reorganizacją. Działał w takim tempie, że niemal wszystkie VEB-y zostały sprzedane lub – w razie bankructwa – rozliczone do końca 1994 r. Sam THA został przemianowany na Federalną Agencję ds. Zadań Specjalnych Związanych ze Zjednoczeniem (BvS), która funkcjonuje do dziś. Pozostałe kwestie, które dotyczą głównie reprywatyzacji, zarządzania kontraktami, wykorzystania dawnego państwowego majątku rolnego i leśnego, na rzecz BvS wykonują podmioty będące jej mandatariuszami, przy czym z wyjątkiem tego ostatniego zostały one prawie całkowicie zrealizowane.
Utopione firmy
Kozłem ofiarnym restrukturyzacji gospodarki NRD uczyniono holding powierniczy Treuhandanstalt. Na pewno jego prezesi narzucali raptowne tempo działania i są współodpowiedzialni, ale winę ponosi także rząd federalny, w którego kręgach panowało przekonanie, że wystarczy sprywatyzować zakład, aby z powodzeniem przeflancować go z gospodarki planowej do gospodarki rynkowej. Tymczasem prywatyzacja pozbawiona niezbędnych inwestycji w unowocześnienie skutkowała zaniżeniem wartości mienia.
Szacuje się, że zachodni podatnicy wyłożyli ok. 2 bln dolarów na poprawę infrastruktury i bezpieczeństwa socjalnego na Wschodzie, i to się chwali. Problem polega na tym, że wschodnie firmy, pozbawione umiejętności pływania, zostały rzucone na głęboką wodę, a wręcz utopione. Gdyby zostały dokapitalizowane (oczywiście w ramach racjonalnej gospodarki) i objęte ochroną przed zachodnią konkurencją przez okres kilku lat, to koszty społeczne zjednoczenia byłyby o niebo niższe. Ten sam scenariusz obserwowaliśmy notabene w Polsce, tyle że w przeciwieństwie do Niemiec my nie mieliśmy z czego finansować modernizacji.
Ponadto polityczna wola rozbicia kombinatów i wielkich zakładów była tak wielka, że dzielono je na mniejsze jednostki bez dokładnych analiz strukturalnych. W efekcie wiele firm zostało pozbawionych bazy ekonomicznej, a istniejące łańcuchy dostaw we wschodnich Niemczech zostały poszarpane. Krótko mówiąc, pośpieszna prywatyzacja pogrzebała szansę na przeprowadzenie uporządkowanej reformy strukturalnej i na stworzenie ośrodków wzrostu na wschodzie Niemiec. O ile RFN miała czas na dostosowanie się do pozjednoczeniowej rzeczywistości, o tyle NRD wkroczyła na nieznane, niespokojne wody globalizacji bezpośrednio z systemu nakazowo-rozdzielczego, z marszu, bez znieczulenia.