Niekonwencjonalna polityka pieniężna przez długi czas była domeną półkuli północnej. COVID-19 to zmienił. Jednym z krajów, który zdecydowały się na nowe rozwiązania, została Australia. Warto przyjrzeć się jej polityce pieniężnej i walucie, w której utrzymywanych jest 8 proc. polskich rezerw.

Dolar australijski to stosunkowo młoda waluta – skończył dopiero 55 lat. Jego debiut przypada na 14 lutego 1966 r. Zastąpił on funta australijskiego z różnych powodów, w tym chęci wprowadzenia w życie, ułatwiającego rozliczania dziesiętnego systemu monetarnego. Odejściu od funta australijskiego towarzyszyła zresztą bardzo ożywiona dyskusja na temat nowej waluty. Obok dolara proponowano inne nazwy, w tym austral czy emu. Największe kontrowersje wzbudziła jednak nazwa zaproponowana przez ówczesnego premiera Roberta Menziesa. Był on zwolennikiem bliskich więzi z macierzą i stąd nazwa royal. Została ona w 1963 r. nawet wstępnie zaakceptowana. Oburzenie społeczne wywołane tą nazwą było jednak tak duże, że pełniący obowiązki ministra finansów Harold Holt (i który w 1966 r. przejął schedę po Menziesie) musiał szybko wycofywać się z royalsów na rzecz dolara.

Znaczenie dolara australijskiego

Dolar australijski w latach 70. oraz 80. XX wieku dorobił się mało chlubnego określenia „peso Pacyfiku”. Przełomowym momentem było upłynnienie jego kursu w grudniu 1983 r., któremu towarzyszyła szeroko zakrojona liberalizacja systemu finansowego. Mimo starań ze strony władz monetarnych Australii, liberalizacja nie została przeprowadzona w sposób modelowy, co miało przełożenie na wartość waluty.

Później (od lat 90.), nie było już tak źle, ale na świecie paradoksalnie więcej pisano o Nowej Zelandii niż o Australii. Głównie za sprawą nowozelandzkiego wynalazku, czyli celu inflacyjnego. Niskie ceny surowców na świecie, jakie występowały w ostatniej dekadzie XX w., nie służyły jednak ani Australii, ani Nowej Zelandii. Na przełomie stuleci niektórzy nawet rozważali unię walutową z udziałem tych dwóch krajów. Nowa waluta miała nazywać się ANZAC, ale idea ta nie została wprowadzona w życie, głównie za sprawą sceptycyzmu Nowej Zelandii.

Dopiero boom surowców w pierwszej dekadzie bieżącego stulecia przyniósł tłuste lata dla waluty australijskiej. W pewnym momencie (to jest od końca grudnia 2010 r. do maja 2013 r.) australijski dolar kosztował więcej niż jego odpowiednik z USA. Poprawa notowań waluty australijskiej pociągnęła za sobą wzrost znaczenia waluty australijskiej zarówno w jej roli transakcyjnej (a dokładniej jej udziału na rynku walutowym), jak i w roli waluty rezerwowej. Jeśli chodzi o tę ostatnią, to pod koniec 2012 r. MFW uznało dolara australijskiego za walutę rezerwową. Od 2013 r. udział tej waluty w rezerwach walutowych banków centralnych oscyluje wokół progu 1,7 proc., co gwarantuje jej tytuł siódmej najczęściej preferowanej przez banki centralne waluty rezerwowej.

Udział ten odpowiada mniej więcej udziałowi australijskiej gospodarki w światowym PKB. O ile do końca XX w. udział dolara australijskiego na światowych rynkach walutowych z trudem osiągał poziom 3 proc., o tyle w ostatnich latach supercyklu surowcowego uległ potrojeniu i wyniósł 9 proc. Wraz ze spadkiem cen surowców, udział ten zaczął maleć, ale i tak wynosi 7 proc., co gwarantuje dolarowi australijskiemu piąte miejsce w rankingu walut, za sprawą których dokonuje się obrót na światowych rynkach walutowych.

RBA poszedł daleko

W ostatnim czasie, sporo uwagi przykuwał nie tyle sam dolar australijski, ale instytucja go emitująca. Mowa oczywiście o RBA (Reserve Bank of Australia – Bank Rezerwy Australii) i jej doświadczeniach z niekonwencjonalną polityką pieniężną. Owszem, za sprawą kryzysu epidemiologicznego, niekonwencjonalna polityka monetarna straciła swój ekskluzywny charakter. Nawet i na półkuli południowej udałoby się znaleźć inne kraje niż Australia, które zdecydowały się na nowy rodzaj polityki pieniężnej. RBA wydaje się jednak być bankiem, który poszedł najdalej, gdyż zakres jego działań wyszedł daleko poza sam skup aktywów. RBA jest drugim – obok Banku Japonii – bankiem centralnym, który odwołuje się do kontroli krzywej dochodowości. Działania RBA jednak nie ograniczają się jedynie do kombinacji skupu aktywów oraz kontroli krzywej dochodowości.

Pierwszą odpowiedzią RBA na dający się coraz bardziej we znaki COVID-19 była naturalnie redukcja stóp procentowych. 3 marca 2020 r. RBA obniżyła stopy z poziomu 0,75 proc. do 0,50 proc. Jak można się domyślić, tak skromna redukcja okazała się niewystarczająca. Dlatego 19 marca 2020 r. doszło do nadzwyczajnego posiedzenia RBA. Wówczas oprócz kolejnej obniżki ceny pieniądza (o kolejne 25 punktów bazowych), RBA ogłosiła zamiar kontroli krzywej dochodowości. Wybór padł na trzyletnie obligacje, a punktem odniesienia stała się rentowność na poziomie 0,25 proc.

Wysokość stawki referencyjnej stała się też punktem referencyjnym dla udzielanych przez RBA bankom komercyjnym atrakcyjnych trzyletnich kredytów w ramach programu o nazwie Term Funding Facility (TFF). Jego pula pierwotnie wynosiła 90 miliardów dolarów australijskich. No i oczywiście uruchomiono skup obligacji rządowych. Pierwsze obligacje opiewające na kwotę 5 miliardów dolarów australijskich skupiono nazajutrz po ogłoszeniu decyzji. Programem skupu zostały objęte obligacje rządu centralnego, czyli Australian Government Securities oraz obligacje emitowane między innymi przez jednostki terytorialne, czyli tzw. semi government securities.

Ponadto RBA na wszelki wypadek wyraźnie podkreśliła w swoim oświadczeniu, że skup ten ogranicza się do rynku wtórnego. Co ważniejsze, RBA nie zapomniała o polityce forward guidace, czyli o określeniu ram czasowych, w trakcie których na pewno nie zostanie podniesiona stawka referencyjna. Omawiane ramy czasowe zostały wyznaczone za sprawą następujących parametrów: pierwszy to pewność, że został dokonany trwały postęp na drodze pełnego zatrudnienia oraz drugi już bardziej kwantyfikowany – osiągnięcie przez inflację w sposób trwały przedziału od dwóch do trzech procent.

W maju 2020 r. poluzowano politykę zabezpieczeń za sprawą uwzględniania przez RBA jako zabezpieczenia papierów emitowanych przez krajowe tzw. korporacje niebankowe (ale pod warunkiem, że posiadają one przynajmniej rating inwestycyjny). Z kolei we wrześniu zwiększono pulę kredytów w ramach TFF. O ile w chwili ogłoszenia tego programu jego dostępność miała trwać do marca 2021 r. tak we wrześniu 2020 r. wydłużono ją do czerwca 2021 r.

Nie tak, jak w Japonii

Początkowo, od marca 2020 r., skup obligacji miał charakter dyskrecjonalny. Do największych zakupów doszło w marcu i kwietniu. RBA chodziło najprawdopodobniej o to, aby zapewnić sobie maksymalny stopień elastyczności w prowadzeniu operacji skupu. Rzecz w tym, że nie da się wykluczyć układu, gdzie równoczesny skup obligacji oraz kontrola krzywej dochodowości wykluczają się nawzajem. Dobrze to obrazuje nieraz opisywany przeze mnie w „OF” przykład Banku Japonii. W Japonii rentowności spadały czasami poniżej pułapu wyznaczonego przez bank centralny i w takiej sytuacji dalszy ich skup przez bank centralny staje się wręcz kontrproduktywny.

Australia jednak nie jest drugą Japonią i już w pierwszych dniach sierpnia 2020 r. RBA musiała dokupić obligacje warte około 6 miliardów dolarów australijskich, gdyż rentowność trzyletnich obligacji zaczęła piąć się w górę i zahaczała nawet o poziom 0,3 proc. Zakupy z sierpnia 2020 r wywindowały łączną wartość skupionych obligacji do około 55 mld dolarów australijskich.

Dopiero w listopadzie 2020 r. podjęto kolejne istotne decyzje. Przede wszystkim obniżono po raz kolejny stawkę referencyjną, z 0,25 proc. do 0,1 proc. Analogicznej zmianie uległy wszystkie parametry zarówno dla TFF, jak i przede wszystkim dla działań na rzecz kontroli krzywej dochodowości. Najważniejszą zmianą było jednak odgórne wyznaczenie pułapu dla skupowanych przez RBA obligacji rządowych. Tym samym ogłoszono w listopadzie, że na przestrzeni nadchodzących najbliższych sześciu miesięcy, RBA będzie chciała skupić obligacje rządowe warte 100 miliardów dolarów australijskich. Szybko okazało się, że i nawet tak ambitny plan może być niewystarczający.

Dlatego trzy miesiące później, to jest 3 lutego 2021 r. RBA postanowiła zwiększyć pulę skupowanych obligacji rządowych o kolejne 100 mld dolarów australijskich. RBA zaczęła zwiększać skalę swoich zakupów z wielu powodów. Oczywiście najważniejszym była chęć utrzymania stóp procentowych na niskim poziomie. Nie jest to jednak jedyny powód.

Aby móc zrozumieć ten drugi, to trzeba przyjrzeć się bliżej notowaniom dolara australijskiego. Wybuch pandemii na przełomie lutego i marca 2020 r. oczywiście mu nie służył. O ile do początku 2020 r. notowania AUD/USD oscylowały wokół poziomu 0,68, tak w trakcie pierwszych dni paniki związanej z wybuchem COVID, jego wartość spadła do poziomu 0,58. Waluta australijska zaczęła jednak szybko odrabiać straty, między innymi za sprawą podpisania porozumienia swapowego z Fed, na kwotę 60 miliardów dolarów amerykańskich.

W celu inflacyjnym – dopiero w 2024 r.

W połowie 2020 r. dolar australijski odzyskał ważny próg 0,70, a na przełomie 2020 r. i 2021 r. jego notowania poszybowały w kierunku 0,78. Dlatego prezes RBA nie krył w swoich wypowiedziach, że prowadzony przez RBA skup obligacji ma za zadanie nie tylko zagwarantować niską cenę wewnętrzną dolara, ale także zapewnić nieco niższą cenę zewnętrzną emitowanego przez jego bank pieniądza. Obecnie relacja AUD/USD oscyluje nadal wokół poziomów bliskich 0,78. Rodzi się jednak pytanie, jakie wartości osiągnąłby kurs wymiany gdyby nie działania RBA. Jej prezes nie ma wątpliwości, że doszłoby do dalszego wzmocnienia się waluty krajowej.

Jak widać, paleta środków RBA niewiele różni się od stosowanych przez banki centralne, które odwołują się już od dłuższego czasu do niekonwencjonalnej polityki pieniężnej. A jaka jest skuteczność tych działań? Gospodarka australijska pokazuje oznaki ożywienia gospodarczego. RBA spodziewa się wzrostu gospodarczego 4,75 proc. w tym roku oraz 3,5 proc. w roku następnym. Zatrudnienie rośnie, ale jeszcze nie na tyle szybko, aby zagwarantować powrót do poziomu sprzed pandemii. Ostatni odczyt inflacji wyniósł jedynie 1,1 proc.

Droga do przedziału, o którym mówi forward guidance jest zatem daleka. Natomiast z samej lektury ostatniego komunikatu RBA można między wierszami przeczytać, że stopa inflacji znajdzie się w przedziale od 2 proc. do 3 proc. najwcześniej do 2024 r. Innymi słowy, niekonwencjonalna polityka monetarna poczuła się dość dobrze w krainie kangurów i nie zamierza jej szybko opuszczać.


Paweł Kowalewski

 



TPL_BACKTOTOP