W ocenie wielu dziennikarzy sondaże zmiażdżyły Donalda Tuska. Przeciwnikami byłego lidera PO określiło się 44,8% Polaków, natomiast swoje pełne poparcie wyrazić miało "zaledwie" 28,3% wyborców. Paradoksalnie matematyka mówi jednak, że w tym przypadku mniej znaczy więcej.
Dziennikarze nie znają matematyki wyborczej?
W ostatnich tygodniach Koalicja Obywatelska liczyć może na poparcie zaledwie 12 - 16% Polaków, co oznacza jedne z najgorszych w historii notowania liberałów. Borys Budka nie sprawdził się jako lider i sprowadził dawniej potężną Platformę Obywatelską do roli drugoligowej opozycji, niewiele silniejszej od PSL i Lewicy, ale istotnie ustępującej ugrupowaniu Szymona Hołowni. Powrót Tuska zmieni jednak wszystko. Jeśli żywione do niego zaufanie przełoży się na poparcie dla PO, to partia wzmocni się nawet dwukrotnie. Nadal będzie druga za konserwatywnym "Prawem i sprawiedliwością", ale ze stratą zaledwie paru punktów procentowych poparcia, które łatwo można zyskać zawiązując koalicję z inną z wymienionych partii opozycyjnych.
Poparcie dla Donalda Tuska spowoduje najprawdopodobniej jedynie kilkuprocentowy odpływ wyborców od Lewicy i Szymona Hołowni, więc ich potencjał koalicyjny nie zostanie mocno ukruszony. Znaczną część wracających do Platformy Obywatelskiej stanowić będą ludzie wycofani z polityki z powodu braku zaufania do Borysa Budki a wcześniej Grzegorza Schetyny, a zarazem zbyt liberalni by popierać PSL i zbyt konserwatywni by zagłosować na postkomunistów lub kandydatów wiązanych ze środowiskiem LGBT. Ten uśpiony elektorat od dawna czekał na odpowiedniego kandydata, lecz ten się nie pojawiał. Co to oznacza dla dzisiejszego rządu? Że najpewniej jest to już ostatnia kadencja premiera Mateusza Morawieckiego, a z tekami ministrów pożegnać będą się musieli Mariusz Kamiński, Zbigniew Ziobro czy Przemysław Czarnek.
Czas czarnych koni?
Jarosław Gowin nie będzie Tuskowi potrzebny do zwycięstwa, co najwyżej do skrócenia obecnej kadencji, ale nie jest to wystarczająca cena by przyjąć na swoje listy wyborcze ludzi z jego otoczenia - nieudolnie ukazującego rzekome liberalne i pro-biznesowe poglądy. Podobnie Paweł Kukiz jeśli nie wejdzie do Sejmu z listy PiS-u, to w ławach poselskich raczej już nie zagości. Nie znaczy to jednak, że wynik kolejnych wyborów będzie oczywisty.
Rozdającym karty będzie do niedawna trzecioligowa partia protestu o poglądach możliwych do określenia jako wolnorynkowa radykalna prawica, czyli Konfederacja. Z partią Jarosława Kaczyńskiego łączy ją niechęć do Unii Europejskiej i demokratycznych wartości, co może być wystarczającym spoiwem do zawarcia egzotycznej koalicji rządowej. Bez Konfederacji, osiągającej w sondażach niemal 10% poparcia, Prawo i Sprawiedliwość (około 33%) nie będzie w przyszłym Sejmie miało dostatecznej liczby posłów do stworzenia rządu, zwłaszcza jeśli 2% lub 3% wyborców zabierze lista Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobro.
Jeszcze bardziej egzotycznym scenariuszem, który można sobie jednak wyobrazić, byłoby połączenie na jednej liście wyborczej Krzysztofa Bosaka, Janusza Korwina-Mikke, Zbigniewa Ziobro i Patryka Jaki. Taki twór złożony z kandydatów niszowych, ale cieszących się w swoich środowiskach żelaznym poparciem, mógłby w razie sukcesu liczyć na około 12% głosów i realnie zostać nawet trzecią siłą w parlamencie. W takim i chyba tylko takim wariancie powrót Donalda Tuska może nie wystarczyć do pokonania opcji prawicowej, lecz byłaby to porażka minimalna i... chwilowa. Rząd Konfederacji i PiS-u najpewniej szybko powtórzyłby los koalicji braci Kaczyńskich z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem, trudno jednak prognozować jak bardzo zmieniłaby się Polska w ciągu 2 lat wdrażania programu wynegocjowanego przez polityków, wśród których Zbigniew Ziobro uchodziłby za frakcję umiarkowaną.
Kazimierz Turaliński